Recenzja filmu „Wszystkie nasze strachy” (2021) Łukasz Ronduda/Łukasz Gutt
Łukasz Ronduda już udowodnił nam, że jest nie reżyserem, ale obserwatorem. Łączenie analitycznych, wręcz podglądalskich ciągotek z warstwą filmu o „zwykłych” ludziach to u Rondudy chleb powszedni. I właśnie, Ronduda znowu serwuje nam film o człowieku. Daniel Rycharski jako postać sama w sobie jest już ciekawym stadium do oglądania. Artysta, a przy tym katolicki gej. Dlaczego te dwa ostatnie słowa wywołują wręcz oksymoroniczne skojarzenia? Żeby bliżej zbadać to zagadnienie należy także głębiej wdrożyć się w esencje filmu. Postać Daniela, granego przez Dawida Ogrodnika jest czasami wręcz karykaturalnie charyzmatyczna. Wszystko mu się udaje, jest złotą rączką, człowiekiem renesansu i szacunku całej wsi. Wszystko do czasu kiedy jedna z dziewczyn mieszkających na tej małej mazowieckiej wiosce popełnia samobójstwo. Wszystko odwraca się o 180 stopni, a dotychczasowy szacunek zmienia się w pogardę kiedy Daniel próbuje zorganizować drogę krzyżową za zmarłą. Czy chodzi o samobójstwo? Czy to tylko przykrywka dlatego, aby wykluczyć homoseksualistę? Niemniej, chodzi tu o pokazanie pewnego tabu. Sfera sacrum nadal jest nienaruszalna i nieskruszalna na polskiej wsi. Daniel zostaje z herosa, pariasem. Szykanowany i wykluczony przez społeczeństwo.
Własny ojciec, skonfliktowany z bohaterem, któremu nigdy nie wybaczył jego orientacji odrzuca po raz kolejny syna kiedy przychodzi do niego w momencie, gdy nawet jego kochanek, z obawy przed wykluczeniem odwrócił się od niego. Nawet ojciec. Brzmi znajomo? Ojcze, mój ojcze, czemuś mnie zostawił? Daniel jest tu człowiekiem skazanym przez faryzeuszy za… bycie człowiekiem. Sama biblijna warstwa jest tu niezwykle korelacyjna, Daniel tak samo jak syn człowieczy, ma obawy przed wzięciem swojego krzyża. Został wystawiony na pośmiewisko, jako kozioł ofiarny, społeczność ustawiła go sama sobie za cel, rozsierdzony tłum buzuje, a społeczeństwo pokazuje otwartą ręką geja i mówi: oto człowiek. No właśnie, to tylko człowiek.
Daniel w końcu bierze krzyż, wynosi go z galerii na bruk. Jeśli ma być wola wyższego niech będzie i taka wola. Niestety, Ronduda nie poszedł na koniec filmu w pastisz męki pańskiej jak dotychczas, ale w pastisz bajek z dobrym zakończeniem. Jak można się było domyśleć, wszystko kończy się w umiarkowanie pozytywny sposób, a pointy całej mordęgi głównego bohatera wydaje się nie być. Oczywiście, można powiedzieć, że Daniel zaczął przez instalowanie krzyży dzieci LGBT na polu zwracać uwagę na problem samobójstw i wykluczenia wśród nich, jednak mam wrażenie, że reżyser chciał dać widzowi przesłanie już w momencie, gdy Daniel symbolicznie dźwignął swój krzyż, dosłownie i w przenośni, z galerii. Wyjdź z otoczenia zamkniętego twoimi wymysłami i zmierz się z brukiem, zmierz się ze swoim lękiem i tymi których najbardziej kochasz. Natomiast, ma się wrażenie, że po tym momencie kulminacyjnym, iście symbolicznym, reżyser wypompował się z inwencji i zaczął kończyć film z ideą: oby dobiec.
Niestety, również drugi plan miejscami u Rodundy zawodzi. O ile w „Sercu miłości” duet dwóch głównych bohaterów wypełniał wystarczająco ogół filmu, ze względu na ich charakterologię, specyfikę postaci i ich atrakcyjność merytoryczną, o tyle sam Daniel Rycharski jako postać nie dźwiga tego krzyża, jako jedyna postać filmu, wokół której się buduje narracje. Dawid Ogrodnik miejscami idzie na łatwiznę, pokazuje ograne schematy i mamy wrażenie, że mimo dresu z kolorowymi paskami i pasemkami na włosach, widzimy tu Ogrodnika nie z nowej strony, ale z autopsji. Do życzenia też pozostawia trochę przedstawienie polskiej wsi. Absurdalne wyciskanie zardzewiałych kół od traktora przez młodych chłopaków i oczywiście zrobienie z nich koczkodanów jest czymś żenującym. Naprawdę, o ile może i w kadrze wygląda dobrze robienie klatki na zardzewiałym pręcie robiącym za gryf i dwóch kołach, o tyle jest to po prostu karykaturalne, zakrawające o jakąś infantylność postrzegania mieszkańców wsi przez pryzmat miasta.
„Wszystkie nasze strachy” są w pewnym sensie filmem kameralnym, o herosie który walczy z całym światem. Właściwie, wydawałoby się z pierwszej części filmu, że herosem, jednak tylko zwykłym człowiekiem. I oto końcowo reżyser chce nam łagodnie, wręcz lekko samobiczując się i przyjmując postawę „to my, obydwa ludy jesteśmy tu pokrzywdzeni” lub jakby powiedział Franciszek „wszyscy jesteśmy winni” to w jaki absurd weszły obydwa skłócone plemiona, gdzie każde zdało się napisać inną interpretację miłosierdzia. Tacy niestety czy stety są ludzie, oto ludzie.
Ocena: 5/10