Recenzja filmu „Matki równoległe” (2021) Pedro Almodóvar
Pedro Almodóvar to człowiek instytucja i właściwie nikomu nie trzeba go przedstawiać jeśli chodzi o osoby nawet średnio rozgarnięte w materii filmowej. Po trzynastu latach kręcenia średniawek i słabizn, w 2019 roku Almodóvar triumfował z quasi-autobiografią „Ból i blask” z dwoma nominacjami do Oscarów, co mogło zwiastować powrót największego żyjącego hiszpańskiego reżysera do wysokiej formy reżyserskiej z lat 90tych i początku XXI wieku. Niestety, mimo właściwie wszystkiego do osiągnięcia kolejnego triumfu, zaczynając od obsady, przez temat na otoczce filmu, plakacie i tytule kończąc, Almodóvar położył ten film i zaserwował nam operę mydlaną tak mdłą i nijaką, że aż smutno się robi na myśl, że Almo tak się wypalił, a „Ból i blask” nie był jego wieńczącym karierę łabędzim śpiewem tylko począł nadal udowadniać chyba tylko samemu sobie, że nadal potrafi.
Scenariusz samego filmu jest ciekawy i intrygujący. Matka tworząca miłość i matka tworząca zagładę, a w tle wojna domowa w Hiszpanii i niepochowane szczątki przodków, ofiar reżimu Generała Franco. Wszystko to przypominało materiał na film Almodóvara u szczytu formy, kiedy zachwycał nas „Wszystko o mojej matce” i „Kwiatem mego sekretu”. Matka jako postać centralna, wokół której wszystko orbituje budując spójny układ słoneczny życia ojców, synów i córek. No dobrze, można byłoby się przyczepić że „Almo znowu o tych matkach!”, ale tu będę bronił Hiszpana bo to jest kwintesencja jego kina od samego początku, nawet jeśli robi film o samym sobie (w „Ból i blask” z resztą obsadził Penélope Cruz w roli własnej matki, co unaoczniło jak bardzo uważa swoją muzę). Końcowo do końca nie rozumiem czemu, ale reżyser stworzył nam rodzaj paradokumentu z telewizji, operę mydlaną, którą odróżnia od innych tylko bardziej złożony scenariusz i problematyka oraz gra aktorska. Można przekornie stwierdzić że: „Almo na pewno tak chciał!”. Wątpię w to, bo ledwo kilka lat wcześniej wysmażył nam film o niebo zgrabniejszy, a i jego w międzyczasie wydany krótkometrażowiec „Ludzki głos” miał dużo lepszą realizację i reżyserie.
„Matki równoległe” ze złożonych problemów i rozterek życiowych przechodzi w banał i trywializm tak nieinteresujący i tak nieangażujący emocjonalnie, że prawdopodobnie każdy malkontent kina artystycznego powie: „No i co, mówiłem że to nudy!”. Tym bardziej to jest gorzkie, że jak wspominałem w tej recenzji kilkukrotnie taki banał zaserwował nam niebanalny Almodóvar. Końcowo, muszę stwierdzić, że nawet Pen élope Cruz jakoś blado wypadła w tym filmie dostosowując się do całości, a „Ból i blask” chyba był jednorazowym przebłyskiem dawnego geniusza Almodóvara i prawdopodobnie reżyser na koniec kariery będzie nam serwował filmy na poziomie „Przelotnych kochanków”, a nie „Wszystko o mojej matce”.
Ocena: 4/10