Recenzja filmu „Jak pokochałam gangstera” (2022) Maciej Kawulski
Sądzenie, że czasy przedstawiania figur członków zorganizowanych grup przestępczych Polski buszujących z bronią w ręku po kraju, zbierających haracze i narażających skarb państwa na straty są już przeminięte, było błędem. Bo oto naprzeciw tłumom żądającym kolejnych wypocin na temat monumentalnych i jakże niesamowitych żywotów ludzi, którzy z przemiany ustrojowej zrobili sobie okazje do wcielenia się w rolę Janosika (z tym, że tylko stosując działania zbójeckie, prawdopodobnie Pruszków i Wołomin wyłączali telewizor, gdy Marek Perepeczko dzielił się łupami z biednymi) wychodzi ośmielony sukcesem kasowym „Jak zostałem gangsterem. Historia prawdziwa” Maciej Kawulski, który upatruje się tu w roli kolejnego „wyrobnika polskiego kina akcji” po oczywiście największym wrzodzie polskiej kinematografii jakim jest nasz przecudowny i niepowtarzalny narcyz Patryk Vega.
Nie można odmówić Kawulskiemu wyczucia rynku, jako inwestor sprawdza się wyśmienicie i wspaniale wypatrzył okazji inwestycyjnej w luce pozostawionej przez Vegę. Jeśli chodzi o samą wartość artystyczną filmu, to umówmy się, to nie jest film do jakiejkolwiek dedukcji wewnętrznej, a jedynie bezmyślnego obejrzenia. Ale nawet bezmyślne obejrzenie będzie w tym przypadku nie lada wyzwaniem bo rozciągnięty do horrendalnych trzech 185 minut film Kawulskiego jest czymś niezmiernie frustrującym i nużącym. Podczas trwania filmu wychodzi na jaw mnóstwo braków warsztatowych współwłaściciela federacji KSW. Najbardziej widać to w samym motorze napędowym filmu, jakim jest historia. Mam wrażenie, że Kawulski pomyślał: „ty dawaj śmieszny dialog mów, ty dawaj taką muzyczkę fajną z atmosferką dodaj, a ciebie tu się skadruje na spojrzenie i gitara”. No cóż. Wszystko to się końcowo sumuje w jakiś dziwnie hagiograficzny nużący bełkot o gangsterze Nikosiu, który jest tu wyniesiony do rangi świętego kościoła uczciwych gangsterów.
Bardzo zdziwił mnie sam fakt tego, że niebagatelną rolę narratorki odgrywa tu Krystyna Janda. Rozumiem, że Maciej Kawulski prawdopodobnie jest niezmiernie sympatyczną osobą, która ma jednak jakiś swój urok, ale rozdrabnianie się w takich „gniotkach” na starość jest trochę słabe przez pryzmat całej kariery muzy Andrzeja Wajdy. Dużo też słyszeliśmy o fenomenalnej głównej roli Tomasza Wołosoka. Faktycznie, można stwierdzić, że jest to element zasadniczo pozytywny całego filmu, ale co z tego skoro cała reszta wokół niej jest zupełnie nieudana i tandetna?
„Jak pokochałam gangstera” jest filmem do zapomnienia, zarówno przez widownie jak i samego reżysera. O ile Kawulskiemu świetnie wychodzą galę mieszanych sztuk walk o tyle jakość jego filmów jest sprawą dyskusyjną, bo w kinie nie zawsze chodzi o rzucanie frazesami, przerysowanych nieskazitelnych bohaterów i muzyczne covery jako motywy przewodnie. Nie zawsze show biznes idzie w parze z kinem, a właściwie, najczęściej idą one oddzielnie. Choć nie mogę odmówić Kawulskiemu mocy sprawczej, bo nigdy bym się nie spodziewał, że wyreżyseruje dwa filmy z taką obsadą, a to że są one kinematograficznymi fast foodami, to już inna sprawa.
Ocena: 2,5/10