Recenzja filmu „Titane” (2021) Julia Ducournau
Film o spalinach w czasach eko-świadomości to jest coś żywcem wyjętego z poprzedniej epoki. No i właśnie „Titane” Julii Ducournau jest filmem-nostalgią i karykaturą dwóch rzeczywistość, której fuzją jest nasza teraźniejszość gdzie spalinowo-tytaniczna płciowość miesza się z post-modernistyczną fluentnością i ekologią. Widz, który opowiada się po jednej ze strony, czy to konserwatywny czy bardziej ewolucyjny spyta: no tak ale której stronie reżyserka przyznaje racje? Odpowiedź jest trochę głupiutka i symetryczna ale: żadnej. Przede wszystkim, ten film nie jest komentarzem społecznym, a płynącym dziełem, które pokazuje nam pewne fakty, ale nic nie komentuje i kiedy myślimy, że coś wiemy: AHA, CZYLI JEDNAK PANI DUCOURNAU JEST LEWICOWA, WIEDZIAŁEM! Wtedy wrzuca odbicie w drugą stronę, a wtedy druga strona krzyknie: AAA, JEDNAK MIZOGINKA! I to przekomarzanie z płynącym w tle obrazem jest do pewnego momentu satysfakcjonujące.
Dobra, dobra. Po pierwszym akapicie widzowie „Titane” mogą zapytać, ale co ty właściwie napisałeś? Że co, że uważasz, że ten film jest o przekomarzaniu się z widzem, a forma nie trzyma się treści?! Nie, nie, nie. To nie tak. Uważam, że dzieło Ducournau jest na tyle plastyczne, niejednoznaczne, prowokujące i nabuzowane, że to widz sam interpretuje każdy ułamek sekundy filmy, albo, co też bardzo istotne po prostu go przeżywa. Jest coś w tym iście pierwotnie slasherowego i wyjątego z brutalnych filmów w stylu „Hellraisera”, a przy tym wpisuje się przez mrugnięcia okiem w nowoczesne konwencje quasi-thrillerów i… komentarzy społecznych.
Wszystko w tym filmie jest nabuzowane i płynne zarazem. Jak charakter i płeć głównej bohaterki. I to właśnie Agathe Rousselle nadaje niesamowitego, odstręczającego ale i zapierającego dech w piersiach sznytu temu filmowi. Oczywiście, ktoś może powiedzieć, że scena poczęcia dziecka z… samochodem jest czymś za bardzo dosadnym, jednak Julia Ducournau chciała nas wsadzić na rollercoaster obrzydzenia i zachwytu przez postać Alexii/Adriena granej przez niezwykle dziką i empatyczną tu, zupełnie oksymoroniczną Agathe Rousselle.
„Titane” to wybijanie z tytanicznie zakutych głów ludzi, którzy zastali się w skostniałych konwencjach filmowych postmodernizmu albo ery kina gdzie fabuła była „ponad wszystkim”. Jednak jeśli chodzi o fabułę, rzuca się nam w oczy motyw ojca. Nasterydowanego, silnego, wyżyłowanego maczo… który daje miłość i zrozumienie? No właśnie ten „spalinowy” przybrany ojciec heros, strażak jest tu archetypem miłości bezwarunkowej. I może właśnie dziwne, oksymoroniczne dzieło, które skonfunduje każdego, jest pewnym wirem, który wciągnie każdego, bez względu na poglądy i wypluje. Choć zaznaczam, że Pani Ducournau troszkę spuściła z tonu (niestety) w drugiej połowie filmu.
Ocena: 6/10