Recenzja filmu „Living” (2022) Oliver Hermanus
Wiele czasu upłynęło zanim 73 letni Bill Nighy w końcu dostał oscarową nominację. Choć i sama jego kariera jako taka rozkwitła także dość późno mimo prawie 100 ról filmowych na koncie. Przełom przyszedł dopiero z komedią romantyczną „To właśnie miłość” i pokazaniem się aktora szerokiej, mainstreamowej publiczności. Od tamtego czasu Nighy stał się stałym bywalcem angielskich flagowców kinematografii, a nawet znalazł angaż w jednej z części Harry’ego Pottera.
Dlatego nie dziwi, że angaż w brytyjskim remake’u klasycznego „Piętna śmierci” Kurosawy dostał właśnie Nighy, który ze swoją twarzą i powagą dżentelmena dobrze wpasowuje się w kurosawowskie konwenanse japońskiej powiastki psychologiczno-humanistycznej.
Trudno porównywać ten remake z oryginalnym japońskim filmem, gdyż dzieli je 70 lat różnicy czasowej i zupełnie odmienne konwenanse społeczne Japończyków i Brytyjczyków. Natomiast można się pokusić o stwierdzenie, że jako odtwórcza kalka film ten jest równie solidny co jego pierwowzór. Napiszę więcej, bo moim zdaniem to właśnie Nigy nadaję większego kunsztu całego dzieła bo po prostu jest aktorem bardziej charakterystycznym i charyzmatycznym od ulubieńca Kurosawy, Takashiego Shimury. I nie do końca jest to zarzut wobec jednego z największych japońskich aktorów wszechczasów, po prostu Shimura błyszczał w ciężkich dramatach, a Nighy w filmach gdzie postać główna przejmuje osobowością cały film.
I paradoksalnie Nighy przejmuje film, ale jego motywy i smutnawo-słodka pogoń za życiem w obliczu śmierci są niezwykle wyważone. Nie ma tu roztrząsania emocjonalnego, nikt nas nie szarpie. Jest tu natomiast bardziej racjonalne przesłanie, choć ja bym powiedział, że może być troszkę zbyt truistyczne.
„Living” to godne przypomnienie scenariusza Kurosawy i Oguniego, a dodatkowo solidny brytyjski film z bardzo dobrym Nighy’em, który zagrał rolę życia i zwieńczył swoją ponad 40 letnią karierę.
Ocena: 5/10