Recenzja filmu „Zabójcze Wesele” (2023) Jeremy Garelick
Po „Nieoszlifowanych diamentach” naiwnie myślałem, że Adam Sandler, mój ulubiony żydowski fryzjer Zohan zostanie, albo chociaż trochę częściej niż raz na dekadę będzie grał w obyczajówkach i ambitniejszych produkcjach. No i nieeee… bo Sandler zamiast iść za ciosem znowu gra w jakiś śmierdzących żenadach i robi z siebie debila za pieniądze.
Cóż, kilka baniek za produkcje tego szajsu i sprzedanie go Netflixowi piechotą nie chodzi, ale mam wrażenie, że jak tak dalej pójdzie to Sandler będzie emerytem zanim zbierze tuzin dobrych, a może nawet średnich filmów w swojej karierze.
Pretensje mam też do Jennifer Aniston bo od 20 lat nie zagrała w choćby średnim filmie i to ona jest raczej większym przegranym swojej własnej szuflady i kariery gwiazdki kina. Sandler w tym pojedynku wychodzi z kilkoma niezłymi rolami, Aniston wraca na tarczy i tylko jej dyskusyjna sława jakąś ją broni. Ambicji aktorskich – za mało.
Przejdźmy jednak do filmu, bo znowu jesteśmy faszerowani nieśmiesznymi, głupimi gagami dla amerykanów, które śmieszyć mogą tylko jakiegoś rednecka w Alabamie. Clue filmu miało być znowu rozwiązywanie zagadki morderstwa, już pominę to wszystko, co żenuje bo musiałbym się rozpisać, ale Aniston i Sandler nawet nie udają, że im zależy na czymkolwiek niż podpisaniu tego badziewia swoim nazwiskiem i puszczeniu „bo ludzie zobaczą”. Ludzie zobaczą ale albo usną albo usunąć subskrypcje Netflixa.
„Zabójcze wesele” to debilny skok na kasę, który puścisz gotując żarcie albo sprzątając w salonie. Nikt nie powinien poświęcać więcej niż 1% swojej uwagi i świadomości na takie wyroby streamingowe, które przekonują niedzielnych oglądaczy filmów, że oto tak wygląda komedia i jak Sandler zesra się w gacie to jest śmieszne, a jak Aniston zarzuci prostacki dwuznaczny tekst to jest szczyt komedii i seksapilu. Szanujmy się Panie i Panowie, naprawdę szanujmy siebie i swój czas.
Ocena: 1,5/10