Recenzja filmu „Przejście” (2021) Dorota Lamparska
Kariera Doroty Lamparskiej nie jest porywająca, jednak udało się reżyserce w końcu nakręcić pełnoprawny, samodzielny debiut filmowy. No i… wyszło naprawdę… niezwykle? Cóż od początku można zauważyć, że maniera filmowa Pani Lamparskiej jest żywcem wyciągnięta z przełomu wieku, kiedy zapomniane w odmętach relikty polskich filmów dodawane były do czasopism w stylu „Twój Styl” i „Viva”. Styl zarówno narracji i prowadzenia całego filmu jest specyficzny, żeby nie powiedzieć koślawy. Film jest jednocześnie nużący i chaotyczny, co jest niesamowicie niespotykane, jednak tu można zaliczyć ten wątpliwy sukces reżyserce.
Całym epicentrum filmu jest przypadek ducha samobójczyni, który wędruje po Ziemi i nie chce pogodzić się ze swoją śmiercią. Cóż, koncept w pewnym sensie przerobiony przynajmniej kilkanaście razy przez kino, jednak Dorota Lamparska chciała wpleść wątki religijno-mistyczne z elementami filozofowania. No i wszystko by było w miarę okej, ale tautologia Pani Lamparskiej jest nie do zniesienia. Przez napuszenie i skaryktauralnienie scen jednocześnie wychodzi nam parodia filozofowania, a’la Instagramowi mędrcy, którzy piszą książki o zgrozo zapisując kilkaset stron cytacikami równie żenującymi co ich głębia przesłania. I tu znowu się trzeba przyczepić, wydaje się, że reżyserka zgubiła celowość swoich wynurzeń i zapomniała właściwie o co jej chodź iw trakcie kręcenia filmu. Obsada filmu w cale nie jest jakaś tragiczna, ale gra aktorów przypomina bardziej odcinek paradokumentu lub sitcomu z Polsatu niż prawdziwego filmu z aspiracjami do bycia z półki tych ambitnych. Ni jak nie może mnie poruszyć nawet fakt, że Jan Peszek będzie strzelał jakimiś truizmami w powietrze na posępnym cmentarzu. Do prawdy, szanujmy siebie, widza i Jana Peszka. Tanie sztuczki można pokazywać na odpuście, a nie w kinie.
Oglądając film miałem wrażenie, że oglądam jakąś pełnometrażową wersję teledysku do „Łzy wyobraźni” 3xKlan. Z resztą, scena finałowa jeszcze bardziej mnie w tym przekonaniu utwierdziła. Może reżyserka w młodości oglądała zbyt dużo Vivy (tu akurat mam na myśli program tv, nie ten periodyk dla kobiet)? Choć, przyznam szczerze, że scena finałowa podobała mi się najbardziej, i nie ma tu żadnej złośliwości, nie chodzi mi o to, że film się skończył i w końcu mogłem skończyć seans, ale o to, że ten finał naprawdę jest ciekawszy i lepiej zrealizowany niż cały film. Mój apel więc brzmi, proszę o film w konwencji ostatnich dwóch-trzech minut filmu, a biorę go w ciemno. Nie chciałbym jednak znowu oglądać pretensjonalnych filmów o fochniętych duchach, zrealizowanych w stylu sprzed dwudziestu lat, w złym tego słowa znaczeniu.
Ocena: 1,5/10