Recenzja filmu „Smak życia” (2002) Cédric Klapisch
Na długo przed zagoszczeniem i nastania mody na Erazmusowe wyjazdy w Polsce, we Francji triumfy święcił klasyczny i kultowy dla francuskich millennialsów film „Smak życia”. Cóż, w 2002 roku i później został on lekko zbagatelizowany przez polską widownię po prostu ze względu na niedotyczenie tego studencko-wyjazdowego fenomenu.
Aleee… fenomen tego filmu dał paliwo właśnie temu programowi studenckiemu w całej ówczesnej Unii Europejskiej! Dlaczego? Ano dlatego, że po prostu jest pewnego rodzaju powiastką dydaktyczno-wolnościową. Można by się spodziewać, że takie czcze gadanie o wyjechaniu na pół roku do innego kraju i pierdzenie o tym, że: „och, teraz moje życie się zmieniło!” będzie o tyle bezskuteczne co żenujące i bezcelowe. Ale Klapisch nie jest idiotą i nie walił frazesików.
Za to walił po głowie wzajmenie antagonizującym się procesem romantyczno-pozytywistycznym wposzukiwaniu swego celu. Odcięcia od rzeczywistości i postawieniu na wolę. Dlaczego tak? No bo rzecz dzieję się w Barcelonie! To nie jest smutny, pozorancki Paryż, gdzie twój kuzyn oświadczył się dziewczynie, a twój wujek będzie do usranej śmierci pieprzył o tym jak widział „czarnych sprzedających Wieże Eiffela pod Wieżą Eiffela”, tylko miasto oporu i wolności, ostoja suwerenności Katalończyków w zagłębiu hiszpańskiej, narodowej dumy. Tutaj tożsamość kuła się przez wieki, nie erazmusowe pół roku. I dlatego też tu rozkwitała kultura, sport, rywalizacja i przyjaźń. Oksymoroniczna walka człowieka ze wszystkimi i razem z wszystkimi. Dlatego też główny bohater faktycznie smakuje tu życia. Nabiera swoistej perspektywy zewnętrznej na wszystko poczynając od studiów, pracy, moralności, zabawy, odpowiedzialności, na swoim pozornie fantastycznym związku kończąc. Ludzie z resztą oburzali się: „jak ten pet mógł rzucić Audrey Tautou?!”. No to zapraszam do ponownego obejrzenia tego filmu, bez skupieniu na konwenansach zastałych w głowie tym razem.
„Smak życia” To jeden z najlepszych filmów roku 2002. Roku do którego mam niemały sentyment i czasem świat z tamtego okresu po prostu idealizuję. Niemniej, nie jest to powód dla którego nie warto sięgnąć po ten klasyczny już tytuł. Wręcz przeciwnie! Niech jakaś niezbadana nostalgia (ale nie melancholia) pociągnie za sobą wir przemyśleń i czasem zachęci do spontanicznego wyjścia, czy wylotu z granic, zarówno dosłownych jak i metaforycznych.
Ocena: 6/10