Recenzja filmu „W co grają ludzie” (2020) Jenni Toivoniemi
Skryci i na pozór zimni Finowie kojarzą nam się bardziej z retoryką operowania metaforami w filmie a’la „Muminki”. Śmiesznostki i kupa alkoholu. No cóż, można więc powiedzieć, że konwencja połączenia drobnych, mimowolnych śmiesznostek wynikających z samego ludzkiego zachowania i interakcji i alkoholu będzie wpisywać się w stereotypowy pogląd na finów i fińskie kino. Jednak w ogóle w ten wzgląd nie będzie się wpisywać retoryka „bohaterów rozmawiających”, a także tych „niedopowiedzających”.
Cały koncept filmu jest banalnie prosty, grupa znajomych po 30tce wraz ze swoimi partnerami i partnerkami spotyka się w domu nad jeziorem. Jest to o tyle prosta, a czasami wręcz teatralna historia, że na pozór można poddać pod dyskusje jej złożoność. To mylny wniosek. Mimo skromnego tła otaczającej fabułę rzeczywistości kontakty międzyludzkie, ich interakcje i wymiana poglądów, a także zderzenie się tak odległych ze sobą światów ludzi dorosłych, których relacje dojrzewały jednak w wieku nastoletnim daje pole do otwierania zupełnie nowych filmowych możliwości.
Skupmy się jednak na tym co najważniejsze w filmy, jego esencji, czyli ludziach. Każdy z bohaterów jest inny i każdy… gra w inną grę. Zacznijmy od damskiego grona naszych bohaterów, mamy tu dwie „kobiety sukcesu”, z tym że pierwsza, Mitzi (w tej roli fenomenalna Emmi Parviainen) zdaję się być kobietą władczą, samodzielną i nieskazitelną. Taką, która nie potrzebuje partnera do walki o siebie, ostentacyjnie nie zabierając na wyjazd męża. Druga, Veronika, jest zobrazowaniem balansu między karierą i świetlanym życiem osobistym, czego dowodem jest jej przystojny, przebojowy i bogaty partner (postać o tyle charyzmatyczna co pusta). Ostatnie dwie bohaterki, to kobiety które grają tło dla swoich partnerów, wybrały one, jak można przypuszczać i zobaczyć na ekranie życie równoległej, bledszej linii w życiu swoich męskich partnerów. Korzystając z okazji, nakreślmy bohaterów męskich. Bracia Harde i Janne są ludźmi o tyle „swojskimi” co zupełnie odmiennymi. Harde jako typowy „śmieszny facet” mający zawsze ostatnie zdanie w dyskusji i prowadzący życie samotnego wyrobnika bo nieudanym związku zdaje się być osobą od razu zaszufladkowaną przez resztę grupy, gdzie pozory i sukces jest numerem jeden. Janne jest człowiekiem o tyle poukładanym i bezpretensjonalnym, co również cichym, dlatego w opozycji do swojego brata wypada jak nastoletni chłopiec, któremu starszy brat cały czas robi wyrzuty. I na koniec, postać Juhany, jawiącego się jako największego intelektualistę w grupie, jak i również najbardziej skrytego i tajemniczego.
Rozgrywka międzyludzka w miarę upływu filmu wchodzi na coraz większe poziomy dramaturgii, a czasem nawet absurdu. Wszystko wywraca się do góry nogami, pozorni głupcy zaczynają tworzyć najmądrzejsze wywody, a pozorni intelektualiści posuwają się do najgłupszych ruchów nie kontrolując samych siebie. W tej grze nie ma wygranych, więc nie jest warta świeczki. Kokieteria i „spięcie” metaforycznej dupy, żeby pokazać, że „oto jestem” jest tym bardziej nieefektywne im bardziej chce się ściskać ją aby trzymać pozę człowieka nieskazitelnego. I tak jak można było się spodziewać, nikogo nie oszukasz, a tym bardziej swoich znajomych z ogólniaka. W pewnym momencie zaczyna wybrzmiewać „Forever young” Alphaville i wtedy właśnie, dopiero pijani i ogołoceni z kurtuazyjnych masek ludzie zaczynają tańczyć w spontaniczności swoich emocji.
„W co grają ludzie” jest filmem o tyle kameralnym, co monumentalnym i rozbudowanym w warstwie fabularnej, a konkretniej konglomeratu scen, dialogów, gestów i emocji. Dokładnie jak w każdej grze, ważna jest sama gra, otoczenie nie ma większego znaczenia, choć warto nadmienić, że zarówno zdjęcia jak i same plenery są kwestią nie pozostawiającą do życzenia właściwie nic. Gra toczy się przed naszymi oczami, a my z ekscytacją i pewnym zawstydzeniem oglądamy kolejne sceny.
Ocena: 6/10