Recenzja filmu „Kipchoge: ostatni etap” (2021) Jake Scott
Eliud Kipchoge nie jest biegaczem tak znanym jak Usain Bolt, przede wszystkim z tego powodu, że jest maratończykiem, a nie sprinterem. Charakterystyką maratonów, jest walka z samym sobą i materią, a nie z czasem. Mniej widowiskowa forma biegów jest jednak o wiele bardziej katorżniczą w kwestii wytrzymałościowych. Wydawać by się mogło, że bariera magicznych dwóch godzin na przebiegnięcie „królewskiego dystansu” nigdy nie zostanie złamana albo na pewno nie w tym dwudziestoleciu. Oto jednak tytan pracy, człowiek legenda biegów długodystansowych, skromniutki i drobniutki Kenijczyk o charakterze lwa i stalowych nerwach, Eliud Kipchoge, podjął rękawice.
Oczywiście, to w jaki sposób Kipchoge pobił barierę dwóch godzin (przy wspomaganiu pacemakerów i specjalnej trasy) może budzić kontrowersje, z resztą sam wyczyn nie został uznany za oficjalny. Nie zmienia to faktu, że Kipchoge wykręcił nieludzki wręcz wynik przebiegnięcia maratonu w średnim tempie około 21 kilometrów na godzinę. Na kim ten wynik nie robi wrażenia, niech chociażby spróbuje przebiec 10 kilometrów w tempie 10,5 km/h. Myślę, że po większość osób po takim treningu zemdleje na myśl, że Kenijczyk przebiegł ponad czterokrotnie dłuższy dystans w dwukrotnie szybszym tempie.
Film jest szczegółowym opisem przygotowań Kipchoge do biegu jak i operacji łamania rekordu. Co jednak najważniejsze, jest on świetnym opisem osoby samego Kipchoge, który jawi się jako człowiek o takim charcie ducha jak mało kto. Kenijczyk mówi w trakcie filmu znamienite słowa: im bardziej mi ciężko podczas biegu, tym szerzej się uśmiecham. I dosłownie, Kipchoge podczas biegania maratonów wykonuje charakterystyczny uśmiech od ucha do ucha, przez co wydawać się może, że sprawia mu to przyjemność. Kipchoge wręcz przekazuje swoją sylwetką filozoficzne zmagania z przeciwnościami człowieka i wygranej woli nad losem.
„Kipchoge: ostatni etap” nie jest filmem wielkim, ale równie skromnym i skutecznym co jego bohater. Niezwykle inspirująca energia i charyzma bijąca od niezłomnego Kenijczyka i jego siła w walce o niemożliwe daje widzowi niesamowitą satysfakcje i motywacje oraz naoczność prawdziwości pozornego oksymoronu „im ciężej, tym radośniej”.
Ocena: 5/10