Recenzja filmu „Tár” (2022) Todd Field
Wiele się zwykło pisać o talencie aktorskim Cate Blanchett, za to mało o talencie reżyserskim aktora filmów klasy XYZ i mało płodnego reżysera Todda Fielda. I po filmie „Tár”, spodziewałem się odmiany. Przynajmniej w kwestii talentu Fielda, bo o talencie i warsztacie Blanchett nie trzeba było przekonywać mnie wcześniej. Tak czy siak, Field nadal będzie co najwyżej reżyserem średnim, a całe te zachwyty są oparte jedynie o tytaniczną pracę Blanchett, która niby wirtuoz dwoi i troi się, aby zakryć taki-sobie styl, narrację i warsztat reżysera.
Kiedy usłyszałem o filmie z nazwą „Tár” przez sekundę miałem zaćmienie. Co jest, hollywoodzki film o węgierskim melancholiku Beli Tarr? No, cóż może moja wtórna ślepota tu skutkowała dopowiedzeniem sobie, ale prawdę powiedziawszy może i taki właśnie projekt byłby trochę bardziej ambitny? Trudno, tego się już nie dowiem. Wiem jednak to, że Field za bardzo chciał zrobić coś między „Whiplashem”, a europejskim kinem ambitnym. W rezultacie jego średnich zdolności wyszedł mu nijaki film z bardzo „jakąś” Cate Blanchett.
Mamy tu historię, nie zmierzającą za bardzo w jakimś kierunku, jednak konsekwentnie obracającą się w spirali egotycznych, narcystycznych, dyktatorskich i niezwykle brutalnych wybryków światowej sławy dyrygentki. Blanchett tu może nie gra swojej roli życia, ale pokazuje że jest jedną z kilku najlepszych aktorek XXI wieku, ale prawdopodobnie też kina w ogóle. I trzeba jej zwrócić to, że na tą nominację, a może nawet wygraną zapracowała i zasłużyła. Sęk w tym, że oprócz wspanialej roli Blanchett, jak nadmieniłem ten film kuleje formalnie i gdyby nie ona, pewnie napisałbym, że ten film jest po prostu średni. Co nie zmienia jednak faktu, że scenariusz i sam film był napisany pod jedną rolę, ową rolę dyrygentki-psychopatki. No dobrze, może psychopatka będzie tu trochę niefortunnym nazwaniem postaci Blanchett, ale dyktatorki, karierowiczki i zimnej socjopatki już tak.
Co trochę mnie bawiło i za co daje plus reżyserowi to końcowe niby-katharsis i próba odmiany swego życia przez dyrygentkę w sposób… wyjechania na typowe Instagramowe wakacje do jakże dziewiczego, nieokiełznanego azjatyckiego kraju, gdzieś w Indochinach. Patetyczność tego i następujące niby odrodzenie twórczyni po tym bełkotliwym wymówkowym katharsis i jego szczytowej formie jako turystycznego „muszę uciec od wszystkiego” pierdółkowatego wybiegu jest według mnie czymś zabawnym i celnym. Tu zwracam Fieldowi honor i przyznaje, taka hipokryzja uwieczniona była całkiem pocieszna.
„Tár” jest filmem, o tyle sprawnym co noszonym na barkach przez jedną aktorkę. Niemniej, gdyby tej aktorki nie było, a scenariusz nie był napisany pod nią cały film były klapą. Nie jest to oczywiście film zły, ale po szumnych zapowiedziach i kwiecistych wypowiedziach spodziewałem się „kobiecego Whiplasha”, a dostałem Cate Blanchett otoczoną średniością.
Ocena: 6/10