Recenzja filmu „Minari” (2020) Lee Isaac Chung
Populacja Koreańczyków w stanach zjednoczonych stale rośnie, a na dodatek jest to jedna z najszybciej asymilujących się grup Azjatów w USA, w opozycji do zamykających się w enklawach, hermetycznych chińczyków. Biznesy Koreańczyków są w „ojczyźnie demokracji” czymś zupełnie normalnym, a ich przedsiębiorczość rzeczą niespotykaną. Kwestią czasu było, aby ktoś w końcu nakręcił film o historii walki o byt w USA Koreańczyków pierwszego lub drugiego pokolenia imigrantów. I tak właśnie się stało kiedy rękawice do stworzenia pomnika przodkom podniósł Lee Isaac Chung.
Czy „Minari” jest filmem martyrologicznym? Mimo wszystkich trudów rodziny i bólu towarzyszącym mu przez cały okres trwania, zdecydowanie nie. Jest to wizualizacja ciężkiej pracy pokolenia, aby wyryć swój własny amerykański sen w rzeczywistości. Każdy niesie swój krzyż, chciałoby się powiedzieć widząc drogę koreańskiej rodziny do… no właśnie do czego? Czy jednak nie mamy tu do czynienia z Syzyfem, a nie Jezusem? Właściwie po co ta orka, zarówno dosłowna i w przenośni? Głowa rodziny przewraca życie całej rodziny ze sklepikarzy na rolników. Czy ta konwersja jest potrzebna? Czy mierzenie wysoko nie będzie zbyt dużą ceną za byt? Odpowiedź, jak cały film jest niejednoznaczna. Motyw męki jest przemycany przez cały czas trwania filmu, jednak nie jest to męka przeromantyzowana, a niosąca iście pozytywistyczne przesłanie, że praca organiczna jest najważniejszą podstawą zarówno w rodzinie jak i w pracy.
Dopełnieniem motywu męki jest tu także aspekt konwersji Koreańczyków w USA na protestantyzm, jako ułatwienie drogi do celu, czyli ziszczenia się amerykańskiego snu, przez wdrożenie się w społeczność. Czy jest to potrzebne? W gruncie rzeczy nie, a powierzchownie wyrozumiała społeczność nie akceptuje odmieńców z własnej grupy etnicznej jak weteran wojny, nomen omen, w Korei niosący krzyż po szosach między polami. Reżyser nieprzypadkowo pokazuje nam, że to właśnie ci męczennicy, w tym przypadku z wojny z Korei są najbardziej skorzy do zasymilowania nowych przybyszów.
Sinusoida porażek i zwycięstw rodziny zarówno na kanwie pracy jak również relacji rodzinnych jest nieprzesłodzona i nieprzeszarżowana. Jest po prostu życiowe, w całej swojej zwykłości pozbawione truistycznego naznaczenia. „Minari” nie jest ani pochwałą ani naganą drogi i walki pokolenia Koreańczyków, które budowało swoją pozycję w społeczeństwie w drugiej połowie XX wieku, jest po prostu świadectwem i z jak największym obiektywizmem mozolnie buduje to jak ta droga przebiegała nie siląc się na żadne oceny.
Siła zarówno pokolenia zekranizowanego w filmie jak również samego filmu tkwi w jego wyrobniczym charakterze. Film jest konsekwentny, tempo jest jednostajne, można powiedzieć, że wszystko jest „jak należy” i ani nie przeszkadza ani zbyt nie dekoruje samego filmu. Mamy mieć uwagę wyłącznie na obyczajówce i tak też się dzieje. Reżyser zakasał rękawy i ruszył do pracy z całym mozołem, a obsada i inni twórcy wydają się mu wtórować równie skutecznie. I tak też można podsumować krótko ten film, to po prostu dobre rzemiosło (zarówno w warstwie wizualnej jak i obyczajowej).
Ocena: 6/10