Recenzja filmu „Hiszpański romans” (2020) Woody Allen
Ostatni niezły film Woody Allen nakręcił w 2011 roku. Od tamtego czasu, mam wrażenie że wypuszcza film na tym samym patencie zmieniając trochę postacie i lokalizacje. Powiem szczerze, mam dość filmów Allena i powinien był je przestać kręcić już dawno temu. Nie mam jednak mocy sprawczej żeby czegokolwiek zabronić Allenowi, więc zostaje tylko ze wzdechnięciem pochylić się nad jego nowym „dziełem”.
Tym razem Allen powrócił do Hiszpanii, ale żeby było „ciekawiej”, tym razem nie Katalonia, a Baskonia. Może Allen chce zaliczyć każdy region autonomiczny Hiszpanii? Następna będzie Andaluzja? W każdym razie, Allen już chyba nie ukrywa nawet sam przed sobą, że robi wszystko na ogranym patencie, a na dodatek robi film, który łechta tylko jego ego, jako starego reżysera, który zdziadział i nie ma za bardzo nic ciekawego do powiedzenia. Dlatego używa festiwalu filmowego w San Sebastian, jako tematycznej wymówki do swojej paplaniny. Wrzucanie skrawków filmów i wplątywanie ich w ogóle nieangażujący film jest co najmniej nadużyciem. To nie jest już „Zagraj to jeszcze raz, Sam” gdzie motyw „Casablanki” był uroczy i usprawiedliwiony. Z resztą, mi się już ten neurotyczny, autoironicznych chichot Allena przejadł. Twórca nie jest już taki błyskotliwy i rzuca sucharami jak erotoman gawędziarz w komunikacji miejskiej.
Film trwa ledwo półtorej godziny, a ma się wrażenie jakby trwał ze trzy. Nie wiem jak to Allen robi, naprawdę, chłop zagina czasoprzestrzeń. No dobrze, ponarzekane. A teraz plusy. No właśnie. Hmmm. Zdjęcia są całkiem okej, są w porządku. Jak ktoś chce obejrzeć San Sebastian, raczej bym sugerował polecieć tam, niż oglądać tą „komedyjkę” Allena, no ale okej. Tu zwróćmy honor Allenowi, nadal jest w pewnym sensie estetą niewymagających pejzażów. Drugi plus, no tu trochę na siłę ale jednak film trochę broni się grą aktorską. W głównej mierze dlatego bo Wallace Shawn to quasi-komediowy samograj, który „robi” filmy.
„Hiszpański romans” to kolejny film Allena o niespełnionym życiu i miłości „starego chłopa” albo jak bywało kiedyś „podstarzałego neurotyka”. Tym razem wplątana jest jednak fascynacja kinem i młodszymi kobietami, a właściwie… dorastającymi dziewczynami. Ehhh. Nie wiem, ale ogólny koncept tego scenariusza mnie mierzi i odstręcza. Tak czy siak, ten film powstał, trafił do kin, a widownia. Skromna, ale jednak. Obejrzała go. No cóż, myślę że ten film jest tak beznamiętny i niepotrzebny, że wieści o tym, że 87letni Allen kręci swój ostatni film należy skwitować tylko parafrazą ze zmienionym kontekstem sytuacyjnym: Kończ waść, wstydu oszczędź. Sobie oszczędź tego wstydu, Panie Allen, bo twój pomnik już dawno runął, a ty teraz tylko żonglujesz pojedynczymi jego gruzami i robisz dobrą minę do złej gry.
Ocena: 2,5/10