Recenzja filmu „Drukowanymi literami” (2020) Radu Jude
Cały czas można się łapać na tym podczas dyskusji z ogółem ludzi na świecie, że gdy wymienia się najgorsze komunistyczne reżimy bierze się na tapet ZSRR, Chiny, Wietnam, no i w naszym kraju może przez pryzmat własnej martyrologii PRL. Kardynalnym błędem jest jednak zapominanie o Rumunii Ceausescu. Jednego z najgorszych reżimów XX wiecznej Europy. Miejscu gdzie za aborcje, a nawet antykoncepcję groziło więzienie (tu odsyłam do klasycznego już filmu o rumuńskim prawie aborcyjnym pod panowanie Ceausescu, czyli „4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni”), a za malunek kredą na ścianie, który informował o protestach w Polsce, śmierć.
Ceausescu i jego machina były najbardziej bezwzględnymi, komunistycznymi mordercami w Europie zaraz po ZSRR, a historia siedemnastoletniego Magura Calinescu, który napisał w 1981 roku kredą na murach w Bukareszcie notki informacyjne, które można było zinterpretować jako antyreżimowe oraz cała machina uruchomiona przez władze do zniszczenia chłopaka są tylko ilustracja, jak wielkim i silnym „Goliatem” był ówczesny ustrój Rumunii, i jak w beznadziejnej sytuacji znajdował się „Dawid” społeczeństwa stawiającego opór barbarzyńcom.
Film świetnie łączy kronikę filmową ze scenkami bardziej przypominającymi teatralne niż filmowe. Niespotykana forma filmowa moim zdaniem jest ciekawa, ale przy tym surowa. Czy jest dla wszystkich? No, tu mamy zgrzyt, gdyż może być to forma nie do przełknięcia dla niektórych i jawić się jako przeintelektualizowana, lub po prostu nudnawa. Teatralna forma gry aktorskiej także nie musi przypaść każdemu do gustu. Ale uważam, że jak najbardziej ta eksperymentalna forma filmu jest usprawiedliwiona, poza tym zwracając na siebie uwagę bardziej pobudza oglądających do pewnych refleksji na temat samej postaci ofiary, czyli Calinescu.
Problemem jednak w pewnym sensie jest długość tego filmu. Rozumiem, że twórcy chcieli pokazać cały aspekt niszczenia przez trzy lata Calinescu aż do finalnego uśmiercenia go w afekcie tych działań, jednak zbyt ambitny cel został przekuty w pewną metrażową szarże, która spokojnie mogła się skończyć w wymiarze około 90 minut, lub nawet okolicach godziny, gdyż w końcu mówimy tu o filmie fabularnym, a nie dokumencie.
„Drukowanymi literami” na pewno jest filmem ciekawostką dla ludzi spoza Rumunii, ale świadectwem martyrologicznym całej Rumunii. Parafrazując Lecha Wałęsę „myśl jest zbrodnią przeciw mnie”. Tym razem wałęsowskim „mną” jest komunistyczna partia Rumunii, a właściwie jej głowa, Nicolae Caeusescu. I mam nadzieję, że oglądający zadadzą sobie trud podjęcia metaforycznej walki zarówno z metrażem jak i formą, nie idąc na łatwiznę i nie przyjmując do serca powtarzanych w tej recenzji słów „myśl jest zbrodnią”. Myślmy, szczególnie o codziennych autorytaryzmach i ich ofiarach.
Ocena: 5/10