Recenzja filmu „Dungeons & Dragons: Złodziejski honor” (2023) Jonathan Goldstein/John Francis Daley
Mało kto gra już w „Lochy i Smoki” nawet w USA. Moda na RPG przeminęła razem z latami dziewięćdziesiątymi, przyjściem technologii i… wyrośnięciem z nastoletności graczy. Jednak Paramount uznało, że dobrym pomysłem będzie „wskrzeszenie zajawki” i wypuszczenie tego filmu. Co ciekawe, za scenariusz i reżyserie odpowiedzialny był powracający po 10 latach duet Goldstein/Daley. Na dodatek Goldstein ostatnio nie próżnował i wysmażył niezły „Wieczór gier” i całkiem dobry scenariusz do „Spider-Man: Homecoming”. W takim razie mamy wszystko by zrobić niezły film przygodowy o tematyce gier planszowych.
No mieliśmy, ale film wcale nie jest dobry. On nawet nie jest mierny, tylko tragicznie nudny. To nie jest „Labirynt” z Davidem Bowiem ani uroczo kiczowata „Niekończąca się opowieść”, a jakiś balansujący między kostiumami trzeciego sortu i równie słabego CGI wytwór komercyjny z piękną buźką Chrisa Pine’a.
Tak wtórne i bez pomysłu, że aż oczy same się zamykają. Noo, panowie, trochę się przeliczyłem. Jednak zamiast mi zaserwować w końcu (chociaż, ten duet o ile oddzielnie coś tam fajnego klecił, to razem miał same babole) niezłą rozrywkę, zaserwowali mi najgorsze kwasiaste żarty z poprzednich filmów jak „Niewiarygodny Burt Wonderstone” i „Szefowie wrogowie”.
„Dungeons & Dragons: Honor złodzieja” odradzam każdemu łącznie z namiętnymi graczami RPG. Jest to kompletnie nużący twór, który fabułą przypomina wymysły na poziomie nawet nie nastoletniego gracza „Lochów i smoków” ale jego dziadka, który gra z nim w przerwie między drzemką, a kaczką.
Ocena: 2/10