Recenzja filmu „Tetris” (2023) Jon S. Baird
Jon S. Baird w swojej skromnej filmografii przeplata filmy co najmniej niezłe z kompletnymi klapami. Jednego jednak mu nie można odmówić, ma w sobie dosyć polotu by eksperymentować i podejmować trudne projekty. I takim właśnie było przeniesienie na ekran historii człowieka, który… odkrył „Tetrisa”. Co jest w tym ciekawego? Na pozór nic, ot taki sprzedawca gier z San Francisco. Co jednak, gdy weźmiemy pod uwagę fakt, że „Tetris” był patentem rosyjskim, a właściwie radzieckim? Wtedy mamy już prawie, że gotowy dreszczowiec o perypetiach zwykłego handlarza w Moskwie, który próbuje ugrać dla siebie fortunę za tantiemy i dystrybucje genialnej gry podrzędnego radzieckiego programisty.
Film jest zupełnie niejednorodny, reżyser dosyć eksperymentuje z formą, co może wydawać się zbędne, jednak jak to Baird – on lubi po prostu robić filmy pół żartem, pół serio. Dodatkowo dobrze wpasował i wkomponował w całość postać Egertona, który właściwie zawładnął całym ekranem. Znowu, widać jego zabójczą, przytłaczającą wręcz charyzmę bijącą nawet z postaci handlarza gier wideo.
Postać Gorbaczowa jest prawdopodobnie jednym z najlepiej odwzorowanych wcieleń ostatniego przywódcy ZSRR w historii. Gorbaczow jak żywy. Szkoda tylko, że reszta postaci została potraktowana po macoszemu i naprawdę skiepszczono je łożąc cały wysiłek na pierwszoplanowego Egertona, bo popracowanie nad tą materią wzniosłoby film na poziom wyżej.
„Tetris” to film całkiem udany, a w zalewie naprawdę kiepskich filmów w tym roku i tandety na streamingach to udany, ciekawy i nawet angażujący film. Oczywiście nie jest to szczyt marzeń, ale Baird pokazał, że może zrobić kino masowe, ale ze sznytem i górnolotnej rozrywki i rozrywki po prostu. Nie ma się do czego przyczepić, solidnie zrobione i bez aspiracji na więcej niż może dać, ale w tym przypadku jest to jednak plus.
Ocena: 5/10