Recenzja filmu „Paryż, 13. dzielnica” (2021) Jacques Audiard
Francuska nowa fala swój filmowy żywot zakończyła w 1965 roku ale można by też rzec, że umarła razem z ze śmiercią Rohmera, Truffaut, Vardy i ostatnio Godarda. Z pewnego punktu widzenia jest to prawda, jednak ten nurt filmowy był na tyle silny i na tyle wpływowy, że filmowych spadkobierców francuskiej nowej fali szukać można od kilkudziesięciu lat wszędzie. Tym bardziej teraz, gdy francuskie kino autorskie poszło zupełnie w kameralność owego nurtu.
Audiard jest sprawnym reżyserem kina autorskiego, który liznął Hollywood średnio udanym „Bracia Sisters”. Cały czas jednak brakowało w jego dorobku zupełnie solidnego filmu, który by ugruntował jego pozycje. Oczywiście, można by stwierdzić, że „Prorok” był takim monolitem. Moim zdaniem jednak dopiero teraz Audiard udowodnił swój kunszt.
Przede wszystkim to w jaki zwiewny sposób prowadzona jest nie tylko narracja ale i sama warstwa wizualna filmu zasługuje na pochwałę. Audiard jest artystą wizualnym, ale żeby wyciągnąć aż takie piękno w kadrach „życia zastałego” jest czymś zupełnie fantastycznym. Także sama gra aktorska i scenariusz są niezwykle ciekawe i angażujące.
Jest jednak pewien zgrzyt w historii miłosnego trójkąta młodych francuzów z Paryża. Otóż, końcówka przekreśliła szanse filmu na bycie wybitnym. Coś się rozjechało i w realizacji i w scenariuszu, bo wszystko nam tu na kilkanaście minut przed końcem zaczęło przypominać papkę i rozmyło się w banalną kliszowość. No i właśnie ta banalność i czasem ociekająca niezręcznością reżyserską realizacja są skazą na projekcie.
No, ale tak czy owak jest to film niezwykle sprawnym wnukiem francuskich nowofalowych klasyków z przeniesieniem maniery z lat 60tych na dzisiejsze realia, na dzisiejsze relacje międzyludzkie a przede wszystkim na czas po rewolucji obyczajowej we Francji (a właściwie pół wieku po). Można powiedzieć, że dzięki realizacyjnej manierze i intencjach twórcy tego w jaki sposób pokazał nam intymny obraz miłosny francuzów w kwiecie wieku możemy mu wybaczyć ten poślizg na końcu.
„Paryż, 13. dzielnica” to nieformalny spadkobierca najwyższej formy kina francuskiego, a także jednej z najwyższej form kina europejskiego w ogóle. Jego nowofalowość daje mimo nawiązań do nurtu sprzed ponad 50 lat dosyć świeży powiew, a także wnosi jakość. Szkoda jednak, że ten poziom nie był utrzymany przez całą długość filmu, bo metry przed finiszem wszystko zaczęło drżeć w posadach.
Ocena: 6/10