Recenzja filmu „W gorsecie” (2022) Marie Kreutzer
Cesarzowa Sissi, żona osławionego „największego z cesarzy Austro-Węgierskich” Franciszka Józefa (tego, który był na butelce Żywca-Zdrój i ku któremu mało nie zsika się Robert Makłowicz), jest postacią równie wyidealizowaną co jej małżonek. Ba, jeśli chodzi o kinematografię, to Sissi góruje nad Franciszkiem Józefem, a jej życie stało się motywem austriackich, przesłodzonych, dworskich dramacików kostiumowych. W opozycji do tych mdłych obrazów przed szereg wyszła Marie Kreutzer i postanowiła zrobić pewną parafrazę życia cesarzowej w nowych szatach. Szatach silnej i niezależnej. Ale czy można w ogóle o czymś takim mówić będąc wręcz kapitałem dworskim ku zaciśnięciu polityki między Bawarią, a Austro-Węgrami?
Trudno na to pytanie odpowiedzieć, ale śmiem wątpić, że cesarzowa imperium, które za pysk wzięło autonomie krajów takich jak Serbia, Bośnia, Rumunia czy Czechy, a nawet Polska miała jakieś górnolotne przemyślenia co do idei roztrząsanych w filmie. Pamiętajmy to, że jeśli ktoś jako Austriak idealizuje Sissi, nie znaczy, że obiektywnie Sissi była wzorem do naśladowania i jakimś wolnościowym, pięknym portretem damy dworskiej, która góruje nad innymi i jest niezależna. Bzdura. No ale w jakiś przewrotny sposób Pani Kreutzer chciała odidealizować jej cesarskość i wrzucić ją w ramy „zwykłej kobiety”, a właściwie „kobiety z XXI wieku”. Jaki tego wynik? A no trochę karykaturalny, bo skutkiem tego znowu zostało zrobione jakieś dziwne, paradoksalne wyidealizowanie Sissi, tym razem tylko w innych ramach.
Obiektywnie jednak film jest poprawny, całkiem ciekawa jest ta przewrotność, mimo wszystkich moich zastrzeżeń. Jednak ten balast ideologiczny, jakieś takie podskórne wtłaczanie w widza w jasny punkt myślenia, który drąży w naszej głowie reżyserka jest czymś mnie osobiście odrzucającym i karykaturalnie zniekształcającym cały koncept.
„W gorsecie” to jest pewnego rodzaju eksperyment myślowy reżyserki. Jako film kostiumowy – broni się. Jako film obyczajowy – broni się. Jako film historyczny i jako walor artystyczny – okropny. W gruncie rzeczy to film oksymoron, nudno-ciekawy. Gdy już zacznie coś ciekawszego, zaraz ta ideologiczna mantra zrobi ze sceny wtórną broszurkę dydaktyczną dla opornych. No i ja nie szukam takich dydaktyków, którzy będą mi walić linijką nad głową, ale co kto woli.
Ocena: 5/10