Recenzja filmu „Aline. Głos miłości” (2020) Valerie Lemercier
Céline Dion jest legendą muzyki popularnej, łącząca mistrzowsko swój wręcz operowy, trzyoktawowy głos z kompozycjami bardziej strawnymi dla szerokiej publiczności, o czym świadczą setki milionów sprzedanych płyt na świecie. No więc, czemu by nie sklecić filmu na temat życia żywej legendy? Przecież to gotowy materiał na hit! Tak, jest to materiał na hit… jeśli jest on zrealizowany dobrze, albo chociaż porządnie. No chociaż żeby było ciekawie!
Niestety Valerie Lemercier położyła ten projekt kompletnie. Sam zabieg robienia filmu o Celine Dion, bez Celine Dione (jako Aline) i podpisanie go „inspirowane” jest mierżące i uważam, że zupełnie niepotrzebne. Pomijając absurd nazewniczy, ten film chyba miał być w zamierzeniu wszystkim na raz, komedią, dramatem, biografią, filmem muzycznym i obyczajowym, a wyszedł… no właśnie. Wyszedł pasztet. Oglądając film ma się wrażenie, że film miał się podobać każdemu, ale finalnie raczej nie będzie się podobał nikomu.
Sam film jest niesamowicie przecukrzony i lizusowski, a przy tym nie ma tyle energii co inne biopiki muzyczne wydawane w ostatnich latach jak: „Rocketman”, „Elvis” czy chociażby (boże zmiłuj się za to, że zbluźnię) „Bohemian Rhapsody” (nadal nie mogę uwierzyć, że nawet ten podnieto-film został dobrze przedstawiony w jakimkolwiek aspekcie). Jest po prostu filmem o gwieździe, i to na tyle. Nie przyciąga uwagi, niczym nie zatrzymuje widza przy sobie. Właściwie to nie ma nic do powiedzenia. Jeśli to miała być laurka dla wielkiej kanadyjki, no to nie wyszło. Laurka jest okropna, bezsensowna i śmiało można ją położyć na półce i nigdy więcej nie obejrzeć, tak aby zniknęła w odmętach kurzu i naszej pamięci.
Film został nagrodzony cezarem za rolę główną, w którą wcieliła się sama reżyserka. Pomijając absurd przyznania tej nagrody (o wiele bardziej zasłużyła Lea Seydoux za rolę we „France”) to wygląda na to, że Valerie Lemercier jest tak zagorzałą fanką, że zrobiła wszystko, żeby sama się obsadzić w roli Celine Dion. Nie wiem czy to jest jakaś obsesja, ale oglądając film ma się wrażenie, że tylko ona się dobrze bawi.
„Aline. Głos miłości” to głos skoku na kasę, lub przeszarżowanych możliwości. Złej oceny siły na zamiary twórców. Końcowo film ten nie broni się niczym, jest stratą czasu i raczej należałoby poczekać na „prawdziwy” film o Celine Dion… choć nie wiem czy po seansie tego „dzieła” Dion zgodzi się na jakiekolwiek kolejne projekty o niej samej w przyszłości, a myślę, że widząc końcowy efekt „Aline. Głos miłości” sama wycofała autoryzacje swoim imieniem i nazwiskiem. I nie dziwię się ani trochę Celine Dion.
Ocena: 2/10