Recenzja filmu „Nawalny” (2022) Daniel Roher
Ostatnimi czasy Aleksiej Nawalny stał się postacią numer jeden w rosyjskiej opozycji. Dodatkowym paliwem do jego kariery oprócz otrucia go i wysłania do lagru była agresja Rosji na Ukrainę. Od roku jesteśmy, głównie przez media mainstreamowe, wciskani w retorykę jakoby to właśnie Aleksiej Anatoljewicz był „rycerzem na białym koniu”, który zniszczy Putina i zastąpi go jako demokratyczny i w pełni merytoryczny prozachodni lider Rosji nowego rozdania. Rosji takiej, w której autorytaryzm zmienił się w swobodę ludową i na wzór zachodnich państw byłby partnerem handlowym, ale też partnerem kulturowym. W gruncie rzeczy, jawi się nam obraz Nawalnego jako postaci pomnikowej, autorytetu niepodważalnego i heroicznego niczym rzymscy trybuni ludowi, którzy ryzykując swoje życie kwestowali na korzyść republiki, a przeciwko interesowi imperatorów. W tym momencie, jeszcze większy balast emocjonalny na postać Nawalnego nakłada stworzony przez Daniel Rohera dokument „Nawalny”, który dopiero co został nominowany do Oscara w kategorii dokumentu. Jest to oczywiście nominacja stricte polityczna, a jej intencje są słuszne (zwrócenie uwagi na temat barbarzyństwa Rosji i działania putinowskich służb). Jednak czy sama postać nawalnego jest postacią śnieżnobiałą?
Oczywiście, że nie. Wyidealizowanie opozycjonisty przez zachód jest może i działaniem słusznym oraz celowym (można by stwierdzić, że cel uświęca środki) jednak Nawalny nadal będzie i był rosyjskim nacjonalistą, który jeszcze dekadę temu porównywał wojnę w Czeczenii do „rozgniatania karaluchów młotkiem”. Cóż, Nawalny jest patriotą. Ba, on jest jawnym rosyjskim nacjonalistą. Niemieckie media zwykły go nazywać „nacjonalistą nowego typu”. A i owszem, tu się zgodzę że jego retoryka i pewien sposób myślenia różni się od zakutych kremlowskich łbów, które metody kagiebowskie wyssały z mlekiem matki. Moim zdaniem, promocja Nawalnego nie jest jednak celem nadrzędnym, do którego powinniśmy dążyć (jako kraje szeroko pojętego świata wolnego), bo oto ileśmy razy pokładali takie nadzieje, że „no teraz w Rosji będzie na pewno normalnie”, a coraz kolejny to aparatczyk robił karierę i nadal robił prywatny, narodowy folwark „Matki Rosji”. Jedynie Gorbaczow, który jawił się jako nieudacznik i „chłop ze wsi” zrobił jakiś tam krok w celu zmiany twarzy imperium zła, ale lifting trwał… może dekadę, może nie całą, a może to tylko wrażenie nasze, jako postronnych obserwatorów?
W każdym razie, dokument o Nawalnym jest nakręcony bardzo przekonywująco i dobrze obrazuje obrzydliwe metody Putina, a także ośmiesza aparatczyków tego systemu. Ogółem, jako propagandowy film polityczny to fakt, jest to film skuteczny i przekonywujący. Formalnie więc, nie można mu nic zarzucić i spełnia swoją rolę. Chodzi jednak o to, że postać Nawalnego, nie jest postacią jednowymiarową (z resztą która jest?), a jego autorytet czasami musi zostać podważony. Pamiętajmy, że ten człowiek robi politykę, jaka ona by nie była, i nie jest do końca katońskim idealistą, który zrobi rewolucje jak we Francji, a jedynie pragmatyczne (względem swoich celów) reformy, które obawiam się, że przypudrują neoputinowski folwark, a bałagan i barbarzyństwo będzie nadal gniło pod dywanem. Miejmy to na uwadze, oglądając ten film. Chociaż, nie wykluczam, że Nawalny nigdy liderem „wolnej Rosji” nie będzie.
„Nawalny” to bardzo sprawny i ciekawy dokument, obrazujący laikom metodykę „imperium zła” oraz przekazujący swój balast retoryczny bardzo inteligentnie. Jest to jednak zgoła film wtórny, bo prawie identyczny dokument – „Nawalny – Wróg Putina numer 1”, wyszedł zaledwie rok wcześniej.
Ocena: 5/10