Recenzja filmu „Zabójca” (2023) Jesse Atlas
Demencja czołowo-skroniowa Bruce’a Willisa i jego mimowolny koniec kariery to przykra sprawa, a gdy do tego dodamy fakt, w ostatnich trzech latach zagrał w… 25 filmach. I wszystkich fatalnych, wszystkich klasy XYZ, zupełnych amerykańskich zapychaczy o jakości suchej parówy z bułą. Nie do przełknięcia. Willis na koniec kariery sam obalił swój pomnik i stał się aktorem rozwodnionym. Niestety, podobny case co u Ray’a Liotty.
Przejdźmy jednak do filmu, ale to i tak nie będzie zbyt długie bo po prostu trudno się rozpisywać o zaledwie 85 minutowej kaszanie. Film ma wszystkie cechy randomowego złego amerykańskiego filmu, który nie ma dystrybucji kinowej, a jedynie DVD i streaming. Czyli płytki, powierzchowny, głupi i bazujący na tym, że jest jedna podstarzała gwiazda (w tym przypadku właśnie Willis). Koncept filmu jest infantylny i głupawy, dość mocno karykaturalnie czerpie z „Incepcji” oraz słabych książek Sci-Fi sprzedawanych za kilka groszu w kiosku. Zupełny bzdet. Dodatkowo źle skonstruowany, a sam Willis tam robi za pozoranta, który gdzieś tam sobie chodzi, ale właściwie po co? Chyba tylko, żeby przypominać sobie po co w ogóle ten film oglądam.
To nawet nie jest film do zapomnienia. To jest bubel, który zrobiono na kolanie. W ramach rekompensaty twórcy rzucili nam kolejny ochłap w postaci Dominica Purcella („Skazany na śmierć”), który podobnie jak Willis gdzieś tam łazi w tle na autopilocie. No i co? No i jajco. Nie interesuje mnie nieudolna gra i sztywne dialogi podstarzałego i zaschniętego jak śliwka Purcella, który swój prime miał 18 lat temu w jednostrzałowym wyskoku. To jest kompensacja tragicznego dzieła głupimi metodami. Zaklęty krąg nieudolności producentów Hollywood drugiej kategorii.
„Zabójca” to jest film żywcem wyjęty z wypożyczalni DVD 15-20 lat temu. Podstarzałe gwiazdy i randomowi statyści. I największy żal, że ten papkowaty glut zwieńczył dzieło aktorskie Bruce’a Willisa.
Ocena: 1/10