Recenzja filmu „Nagi pocałunek” (1964) Samuel Fuller
Virginia Grey nigdy nie miała nominacji do żadnej nagrody filmowej. To jest naprawdę absurdalne bo Grey była jedną z największych w swoim prime time, a dziś jest zupełnie zapomnianą personą. Jest to tym smutniejsze, że Grey miała rolę wybitną, jedną z najlepszych ról żeńskich lat 60-tych w ogóle w „Nagim pocałunku”.
Co jest takiego niesamowitego w tym filmie i tej postaci? To że zupełnie wyprzedziły swoje czasy. Mamy tutaj prostytutkę (łysą dodajmy do tego), która chce zerwać ze swoim alfonsem i zacząć nowe życie. Sam film zaczyna się od trzęsienia ziemi, czegoś co dla widzów w latach 60-tych było szokiem. Widzimy właśnie jak łysa prostytutka rozbija głowę alfonsa i obkłada go torebką do wylewu krwi.
Iście hitchcockowskie rozpoczęcie, a dalej będzie jeszcze ciekawiej. Oto Candy, która chcę prowadzić „normalne” życia, zaczyna pracować jako pielęgniarka w szpitalu dla niepełnosprawnych dzieci. Chce jakoś napisać się na no nowo, jej persona ma być w małym miasteczku odrestaurowana. Od początku przeciwnikiem jej postaci jest oficer policji, który wie o jej przeszłości. Kobieta jest jednak nieugięta i postanawia właśnie w tym małym miasteczku napisać od nowa swoją historię.
Wszystko zaczyna się układać, a sama Candy poznaje przystojnego multimilionera Granta. Zaczynają snuć życiowe plany. Grant jest zauroczony jej czułością wobec niepełnosprawnych dzieci. Momentem kulminacyjnym jest gdy te zagubione i bezbronne dzieci i sieroty śpiewają Candy piosenkę „o mamie”. Candy zrywa z maską, z personą prostytutki, a staje się „matką”, kimś na kogo można przelać miłość, nie tylko fizyczną.
I wszystko byłoby jak w bajce, gdyby nie jeden fakt, który znowu wywraca cały film do góry nogami. Wspaniały Grant, już mąż Candy okazuje się być… pedofilem. Candy nie może tego znieść, jest w pewnego rodzaju kolejnej katatonii nienawiści do samej do siebie. Znowu kocham potwora (jest to to dosyć rymujący się motyw, wręcz identyczny co we wspaniałych „Nocach Cabirii” Felliniego). Candy zabija Granta, a sam oficer policji, który dotąd był jej nieprzychylny, pozoruje wszystko tak, aby ją wypuścić. Candy w końcu zaczyna nowe życie. Bo zabiła potwora. Można to metaforycznie sprowadzić do słów „zabiłam go” (zaczęła po prostu się wartościować, umiała w ogóle pokochać innych nie tylko fizycznie – tu aspekt wolności lub faktycznym zabiciu mężczyzny jako odkupienie win).
„Nagi pocałunek” to film skromny, ale faktycznie poruszający. Z jednej strony mamy tu antagonizujące się rzeczy, wywrotowość i sznyt filmów noir oraz melodramatów TCMowskich, z drugiej strony jest to głęboko metaforyczny film, a postać Candy wywołuje coś między sympatią, a pozytywnym zlitowaniem się. Virginia Gray zrobiła coś, co teraz byłoby nazwane „ikonicznym”. Niestety, nie było to tak oczywiste 60 lat temu i wówczas za bardzo na to nie zwrócono uwagi.
Ocena: 6,5/10