Recenzja filmu „Gra fortuny” (2023) Guy Ritchie
Nie wiem co takiego Ritchie widzi w współpracy ze Stathamem, ale o ile w czasie kręcenia „Przekrętu” i „Porachunków” ta współpraca działała bardzo dobrze, o tyle od „Revolver” ten duet leci na oparach, a najnowszy film tych panów to tylko dobra naoczność tego wypalenia.
Tu też można nadmienić, że w ogóle mam trochę obawy, że sam Ritchie się wypalił bo od kiedy stworzył koszmarnego potworka w postaci „Alladyna” zdecydowanie spuścił z tonu, a jego filmy trochę mijają się z celem i przypominają poziomem akcyjniaki z Polsatu niż naprawdę dobre kino.
No i również tym razem Ritchie dał nam zupełnie beznamiętny, nieangażujący i bezcelowy film z suchymi tekstami. „Zaraz złamię ci kinola!”. Panie Ritchie, co Pan? Czy naprawdę to że Statham bije po głowie jakiegoś chłopa „na wiatraka” to już jest szczyt kinematografii i nie trzeba nawet trochę popracować nad dialogami? Kuleje to u Ritchiego ogromnie, teksty są infantylne i ocierają się o taki krindż, że przypomina mi to bardziej jakieś krótkie instagramowe rolki jakiś tam nastolatków z Alabamy albo innej Florydy mówiących o tym jak trzeba być wspaniałym, żeby być cool i mieć drip. Ehh…
Może po prostu Ritchie w ogóle zdziecinniał? O ile jego pierwsze filmy, były wyważonymi, dojrzałymi wręcz można powiedzieć filmami akcji, o tyle od kiedy zakończył przygodę z Sherlockiem Holmesem, nie poznaje tego człowieka. Czy to Madonna zrobiła mu tak nieodwracalne szkody w mózgu, że nie pamięta jak być błyskotliwym? Nie wiem.
„Gra fortuny” to wtórny, w ogóle niezbyt ciekawy film. Prawdopodobnie za chwilę w ogóle o nim zapomnę, tak samo jak o zeszłorocznym filme Ritchiego „Jeden gniewny człowiek”. Naprawdę, ma się wrażenie, że duet Statham-Ritchie robią swoje filmy na akord. Szkoda tylko reszty obsady bo ostatnio trudno wypatrzeć nowych produkcji z Hugh Grantem, a Aubrey Plaza wyraźnie eksploduje swoim talentem. Ale Stathama już dość.
Ocena: 3/10