Recenzja filmu „To nie wypanda” (2021) Domee Shi
Coraz bardziej na zachodnie salony filmowe wbija się kultura azjatycka. Po szarży Koreańczyków filmami i serialami aktorskimi, zalewem anime przez Japończyków, chińska kultura zaczyna się coraz bardziej przebijać, również przez animacje komputerowe (czego naocznością jest multum bajek pełnometrażowych rodem z chin mających rok rocznie premierę w europejskich kinach). Co jeśli jednak weźmiemy chińską kulturę i spojrzymy na nią trochę krytycznie przez pryzmat disneyowskiego kina „godzenia się z własnymi uczuciami”?
Kult bycia najlepszym w kolektywnym społeczeństwie Chin jest błogosławieństwem, ale i przekleństwem. Postać Meilin jest oczywistą personifikacją młodego pokolenia chińczyków, którzy wypadają powoli z cyklu konsekwentnej drogi na szczyt. Oprócz warstwy społecznej jako ogółu, mamy tu również film o bardziej oczywistej rzeczy, czyli skrywaniu emocji przez kobiety, nie tylko w społeczeństwie chińskim, ale właściwie ogólnoświatowym. Wiadomo, że jednak pewna narracja reżyserki jest tu ilustracją głęboko zakorzenionych w chińczykach pewnych zastałości społecznych, jednak śmiało myślę, że pod pewnym względem każda kobieta, która przeżyła okres nastoletniości utożsami się, nawet w malutkim procencie z Meilin. Ba, myślę, że duża część mężczyzn również, szczególnie tych, którzy dorastali w latach 90.
Pixar ustabilizował w końcu formę i jego pójście w bardziej „uświadamiające” i empatyczne animacje jest strzałem w dziesiątkę. Oczywiście, można powiedzieć: to skok na Oscary i poklask! No, niezupełnie. Czy jednak nie jest lepiej, aby animacje, mimo bycia w gruncie rzeczy skierowanymi do widowni najmłodszej, były jednak przez swoją treść pomostem do dyskusji na linii dziecko-rodzic, dziecko-dziecko i dorosły-dorosły? Jeśli taka zależność zajdzie, a przy tym filmie prawdopodobnie zajdzie, to wartość dodana tego filmu jest widoczna. Jeżeli już o samej animacji mówimy, to jest ona jak zawsze u Pixara na poziomie czołówki. Właściwie, co by nie mówić, lepszych animacji nie ma (głównie ze względu na pewną monopolizacje tej sztuki przez Disneya).
„W każdej z nas drzemie taka panda”. To zdanie jest truizmem, ale jakże ważnym do wyłuskania truizmem. Naszych zwierzęcych instynktów, lub jak kto woli zwierzęcego „ja”, nie należy tłamsić, ale wykorzystać (o czym finalnie się przekonamy w animacji). Tyczy się to zarówno dorastających chłopców jak i dziewczynek. Oczywiście, chodzi mi tu o organiczne wykorzystanie tego „zwierzaka” jak to pokazano w filmie. Dlatego też, byłbym sceptyczny wobec interpretowaniu postaci pandy czerwonej jako personifikacji okresu. Ja bardziej odbierałbym subiektywnie tą postać jako cząstkę emocjonalną, atawistyczną, która zarówno może nam przysporzyć kłopotów jak i sukcesów.
„To nie wypanda” jest filmem do dyskusji. Bez wątpienia! Zarówno tej wewnątrz człowieka, jak i z innymi widzami. To jest coś niebywałego, jak „głupotki” Pixara umieją przemycić pewne pole do dyskusji, za co raczej powinniśmy dziękować reżyserce. I każdy będzie zarówno świetnie się bawił jak i skłoni się do refleksji kiedy reżyserka metaforycznie, euforycznie wykrzyczy „Rudy się wydostał!”.
Ocena: 6/10