Recenzja filmu „Puchatek: Krew i miód” (2023) Rhys Flake-Waterfield
Naprawdę nie wiem po jaką cholerę ten obrzydliwie debilny, nieudolny, uwłaczający ludzkiej zdolności do oglądania kina, śmierdzący podnietkowatością, krawędziowością i głupim obnażaniem gonad żebrzących o atencje i płodność (jednocześnie pustych i bezefektywnych), stworzony za 100 tysięcy dolarów syf dostał polską dystrybucję i to w takim wymiarze. Proszę sobie wyobrazić, że „Puchatek: Krew i miód” jest grany 5 razy dziennie w Cinema City. Czuje żenadę. Przede wszystkim za dystrybutorów kinowych, którzy mają widzów za debili. I z widzów, którzy lecąc z wywieszonym ozorem na takie debilizmy dając tej korbie multipleksowej siłę ku kręceniu kapuchy.
Nie chodzi o to, że oto ja tutaj jakiś wyfrazesikowany yntelygent będę walił kocopoły o tym co ogląda ogół ludzi. Chodzi o to, że jeśli już robimy horrory, odmóżdżacze czy inne tego typu specyficzne i popularne twory, niech będą „udolne”. Ten jest maskaradą jakichś debilnych potworów, które są łażącymi ludźmi w lateksowych maskach rodem z supermarketu, a cały koncept opiera się na tym, że walą ludzi młotkiem po głowie. Przestraszyłem się.
Przestraszyłem się deb… reżysera tego filmu, że w ogóle wpadł na pomysł, że pokazanie tego badziewia światu będzie czymś godnym pochwały. Nie wystarczy wziąć coś co wywoła jakieś antagonizujące emocje (Kubuś Puchatek jako zabójca) i zrobić z tego byle jakiego bubla. Też nadmieńmy to znowu, że ten film jest wykonany po prostu tragicznie, zbiera mi się na torsje przypominając sobie grę aktorską w tym filmie. Lepiej obejrzeć paradokument na Polsacie. Naprawdę, przynajmniej nie będzie jakiegoś tryhardowego sznytu.
„Puchatek: Krew i miód” to żenująca próba bycia skandalem. To jest po prostu żenujące i pewnie skończy jako jakiś tiktokowo-instagramowy viralowy film na rolkach, którego przewijać będą jedenastolatkowie na przerwach w szkole. No i niech to tam pozostanie, bo naprawdę nikt nie powinien obejrzeć tego filmu w całości. Tak naiwnych ludzi nie ma.
Ocena: 1/10