Recenzja filmu „Hazardzista” (2022) Paul Schrader
Paul Schrader starzeje się jak wino. Twórca „Taksówkarza” i „Wściekłego Byka” kilka lat temu uraczył nas ocierającym się o geniusz „Pierwszym reformowanym”, a teraz powrócił z kolejnym moralnym niepokojem w postaci „Hazardzisty”. Choć ja bym preferował oryginalny tytuł „The card counter”. Niemniej, reżyser udowadnia nam, że mimo iż większość weteranów lat 70tych i 80tych, już dawno ma swój prime time za sobą, to on nadal ma formę zawodowego pięściarza, który ładuje moralne razy na nasze skronią.
Oprócz wychwalania reżysera, powinniśmy też oddać co należne Oscarowi Isaacowi, który w tym filmie bezapelacyjnie gra swoją rolę życia. W końcu wyłuskany został jego talent! I w końcu też zalicza kilka naprawdę dobrych projektów w krótkim okresie. Wokół postaci Isaaca orbitował cały, ciężki, powolny i smolisty w swojej konstrukcji film, a ten wywiązał się z zadania bycia „Atlasem” tego projektu wywiązał się lepiej niż dobrze. Z resztą, to nie jest zdziwienie bo Schrader dał także „drugie życie” Ethanowi Hawke’owi we wcześniej wspomnianym pierwszym reformowanym.
Niezwykłe, że Schrader mimo konsekwencji swojego stylu, nadal nie jest wtórny. To jak bardzo niejednoznaczny, a przy tym zaskakująco spójny jest, to cecha niewielu. Ktoś mógłby rzec, że: ten film jest do bólu nurzący. Ale nie jest to bynajmniej nuda, a zaplanowany zabieg stylistyczny. No dobra, te słowa trącą pustym pochlebstwem, ale naprawdę Schrader umie zarządzać napięciem oraz tempem filmów, albo jak kto woli… ciszą.
Film jest swoistym rozliczeniem się z grzechami USA, a właściwie Guantanamo i poniesioną odpowiedzialnością zbiorową szeregowych żołnierzy, ale nie ich zwierzchników. Wydaje się, że niektóre zbrodnie US Army zostały trochę zapomniane w obiegu informacyjnym i wobec wszechogarniającej biegunki moralno-dziennikarskiej. Schrader przy tym, nie jest twórcą czarno-białym. Wydaję się, że cały film zmierza do jednego, do zemsty. A potem. A potem, lepiej nie mówić z szacunku do widzów, ale Schrader bardzo płynnie zarządza strukturą i wymową dzieła.
Oprócz fabuły i konstrukcji oraz realizacji to klimat filmu jest głównym atutem, który tworzy z niego obraz niesamowicie angażujący. Gęsty, powolny i niepokojący. Przy tym Schrader w roli krupiera, który zupełnie nielosowo rozdaje karty, a my musimy mierzyć się, no właśnie, z losowością moralnego balastu nawiedzającego mrok bijący z ekranu. Czym jest sprawiedliwość wobec losu? I czy w ogóle o sprawiedliwości może być mowa w świecie losowości? I jak w ogóle ma się ku temu sprawczość, która zdaję się być w tej sytuacji tylko… mrzonką i pozorem. Na te wszystkie pytanie Schrader może i nie ma bezpośredniej odpowiedzi, ale nie o to chodzi, a przede wszystkim, chodzi o to żeby wyłuskać je z głowy widza, a narzędziem jest tu sam film. „Hazardzista” jest kolejnym triumfem brutalnego ale przy tym paradoksalnie wysublimowanego i niezwykle klimatycznego moralizowania nas przez weterana kina. I jak w „Taksówkarzu” brud świata jest obnażony, ale czy coś może być bardziej wolne i wyzwalające z tego brudu od… no właśnie. Tu już jest podpowiedź ukryta przez Schradera w fabule i nie będę jej zdradzał jako formy zachęty do seansu.
Ocena: 7/10