Recenzja filmu „IO” (2022) Jerzy Skolimowski
Kariera Jerzego Skolimowskiego mimo tego, że ocierała się o międzynarodową sławę w materii czy to reżyserskiej, czy to aktorskiej, to nigdy nie miała jakieś porządnego zwieńczenia. Bo o to z jego pokolenia polskich twórców, wszyscy już jakieś laury czy wyróżnienia formalne posiadali. A Skolimowski nie za bardzo. I kiedy już się zdawało, że Skolimowski po raz kolejny dostaje polską selekcje swojego filmu do Oscara bardziej pro forma niż faktycznie, to jego film zostaje wyróżniony wciągnięciem do wąskiego grona. I czy nie jest to przewrotne, że to film, który raczej Skolimowski zrobił kameralnie i w Polsce, a nie za granicą? Choć, fakt, angaż Isabelle Hupert dodaje tu jakiegoś międzynarodowego sznytu.
I tak, mamy tutaj przed sobą kameralny w formie i miejscami monumentalny w treści film o ośle. Można się doszukiwać tu elementów autobiograficznych, a i owszem, ja także bym szedł tym tropem (miejmy na względzie fakt, że Skolimowski ma zapędy narcystyczne, ale tu idąc w oślą tematykę trochę pokazuje nam także, że ma poczucie humoru). I czy to się nam podoba, czy nie względem formy, to faktycznie skolimowski zrobił całkiem dobry film.
Jak już zaznaczyłem, metaforyczność będzie tu na pierwszym miejscu. To nie jest film do odbioru jeden do jednego, a mieszający się miejscami ze „snem wariata”, monolog Skolimowskiego na temat egzystencjonalny. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że reżyser tu chciał przekazać podprogowe nawiązanie do nietzscheańskiego „Tako rzecze Zaratustra” i w osobie osła zrobił bożka nie satyrycznego, ale… dosłownie boskiego w swej przyziemności. Bo oto żywot osła został zniesiony do kontrastu między zwykłymi pożądaniami czy to jedzenia, miłości, czułości czy bezpieczeństwa, a jego wędrówką w poszukiwaniu tego i okalającymi go mimowolnymi przygodami… które znajdują go mimowolnie.
Przyczepie się jednak do kilku kwestii. Po pierwsze, jako komentarz społeczny swoimi scenkami rodzajowymi wypada średnio. Raz naprawdę celnie, raz zupełnie nietrafienie i żenująco. Po drugie, trochę nie rozumiem pewnych zabiegów reżysera, bo faktycznie wywołują we mnie zażenowanie (jak np. sekwencja z koniem-robotem) bo jest po prostu bardzo tanie i oczywiste, a przy tym kiczowate. Po trzecie, o ile szanowny osiołek gra przewspaniale, o tyle reszta aktorów już tak bardzo nie doskakuje do poziomu. Szczególnie Kościukiewicz, który zepsuł mi ten film swoim graniem wyjętym z jakiegoś taniego filmu z Karolakiem. Naprawdę, nie wiem co jest z tym człowiekiem nie tak, ale nigdy nie zagrał przekonywująco.
„IO” to całkiem solidny film, który miał jakiekolwiek aspiracje na bycie w każdym tego słowa znaczeniu „dziełem kultury wyższej”. Trochę mu się to udało, a trochę nie. Choć może i to lepiej, że jednak nie do końca stworzono dzieło całkowicie metaforyczne, bo i Akademia Filmowa, może by się nie zdecydowała na nominację? W każdym razie, jest to jeden z najlepszych filmów Skolimowskiego i solidne zwieńczenie jego kariery. Mimo, że uważam, że nie jest to film, po którego sięgnę drugi raz, to będę prawdopodobnie trzymał za niego kciuki. Ot taka hipokryzja i „polskaguromizm”.
Ocena: 5/10