Recenzja filmu „Guillermo del Toro: Pinokio” (2022) Guillermo del Toro
W 2022 roku premiery miały aż dwie adaptacje klasycznej powiastki Carla Collodiego, „Pinokia”. W ogóle w ciągu trzech lat wyszły… trzy ekranizacje tej bajki. Trudno jest mi zrozumieć czemu istnieje tak wielki popyt na ekranizowanie tej historii, jednak tylko ekranizacja del Toro nie jest gniotem. Przemilczmy zatem badziewia od Zemeckisa i Garrone skupiając się na jedynej ekranizacji Pinokia wartej uwagi, czyli animacji Gui’ego del Toro.
Nie jestem jakimś miłośnikiem samej książkowej historii „Pinokia”, powiem więcej, nie widzę przesłanek by znowu katować nią dzieci i młodzież. Przede wszystkim dlatego, że już starczy nam jedna, klasyczna, całkiem zgrabna ekranizacja od Disneya. Niemniej, to że naczelny meksykański dziwak Hollywood’u i aspirujący do miana mistyka-turpisty Guillermo del Toro podjął się stworzenia swojej drugiej animacji ekranizując klasyczną włoską bajkę.
No i jeśli chodzi o walory estetyczne, wykonanie i płaszczyznę formalną samej animacji jest bardzo dobrze. To prawdopodobnie najbardziej ciekawy wizualnie i najlepiej wykonany „Pinokio”. To bez wątpienia. Prawdopodobnie jest to także najlepsza ekranizacja tej bajki w ogóle. Widać na każdym kroku autorski sznyt meksykanina, jego wyczucie balansu między brzydotą, a pięknem. Del Toro jest estetą brzydkości, przez co mieszane uczucia z percepcji obrazków oglądanych na ekranie towarzyszy widzowi przez cały okres trwania animacji. Szczególnie ciekawe są także smaczki, które del Toro przemycił w swojej wizji Pinokia. Fakt, że akcja dzieję się w czasie dwudziestolecia międzywojennego i wplątaniu tu postać Mussolliniego jest efektownym wykorzystaniem „włoskości” bajki, a świerszcz mieszkający w ciele Pinokia wiesza… portret Schopenhauera na ścianie!
Pomijając te wszystkie walory estetyczne i smaczki, trzeba jednak przyznać, że nie udało się uniknąć wtórności historii, a przez fakt znajomości jej i oglądania dziesiątki razy po prostu nie angażuje tak jakby mogła, będąc animacją z autorskim scenariuszem. Uważam, że del Toro mógł pokusić, się o stworzenie własnego scenariusza do tego konceptu, przez co prawdopodobnie przez talent i wyobraźnie meksykanina dostalibyśmy dzieło o poziom bardziej ciekawe. Choć, del Toro ekranizacjami „Hellboyów” udowodnił, że i tak umie wycisnąć z dobrego tekstu źródłowego wszystko.
„Guillermo del Toro: Pinokio” to niezła animacja z wtórnym tematem, którego nawet autorskie twisty nie wniosą na wyżyny. Należy docenić kunszt reżysera i samych twórców animacji, jednak nie zmyje to faktu, że historia „chłopca z drewna” zawsze będzie dość sztywną, jednolitą i łopatologiczną historyjką. Jednak, jeśli miałbym polecać komukolwiek obejrzeć z dzieckiem ekranizacje bajki Collodiego wybrałbym właśnie wersje del Toro.
Ocena: 5/10