Recenzja filmu „W trójkącie” (2022) Ruben Östlund
5 lat minęło od kiedy bożyszcze festiwalu w Cannes pokazał się całemu światu ze swoim „The Square” i spoliczkował, ale nie jakoś przesadnie i nie żeby mocno obrazić, świat wydumanych klas wyższych. Östlund wrócił, znowu obraził ale nie jakoś przesadnie klasy wyższe, a właściwie lekko na nie zwymiotował, a potem dostał znowu Złotą Palmę w Cannes. Dostał też nominacje w kategorii głównej i dwie inne za reżyserie i scenariusz. Nagle Szwed pojawił się wszędzie, wbił się do mainstreamu i widzieliśmy jak „W trójkącie” wyświetlają w multipleksach. Wow, co się stało? Kino europejskie, stricte niszowe przebiło się do głównego nurtu? I zacząłem się zastanawiać co się takiego stało?
No i stało się to, że Szwed zekranizował satyrę, a może lepiej, satyrkę na współczesność, w szczególności bogaczy i klasę wyższą. Na próżność, narcyzm, ostentacje, głupotę, pruderie, władczość etc. i można by tak wymieniać godzinami. Istna pogadanka moralna, ale bynajmniej Szwed bardziej się tu wciela w rolę Piłata niż zbawcy i co chwilę daje do zrozumienia, że on umywa od tego ręce. Ten sam zabieg co w „The Square”. Trochę popajacuję, trochę dam po pysku, ale żeby każdemu pasowało włączając to tych, na których jest wymierzona ta satyra, więc w sumie obrócę i swoją postawę w żart.
Trochę reżyser jedzie na tym samym patencie, ale jak widać po raz kolejny zadziałał i to małym kosztem, bo zmienił trochę przywary i grupę docelową odbiorców, przez co wszyscy bardziej mogli się z tym skonfrontować. No ale nie uciekł od walenia truizmów i jak sam wytyka, słusznie z resztą, że kapitanowie i możni statku zwanego Światem w obliczu katastrof jedynie pijani wykrzykują sobie ideologiczne manifesty i teorematy o niczym, które wyciągnęli z gotowych podręczników do filozofii i internetowych cytacików, czy to Marksa czy to Reagana, to wszystko się i tak rozbiło, a ludziom najwyraźniej już się od tego ulewa. Tu występuje trochę hipokryzja bo Östlund operuje scenami właściwe cytacikowymi, anegdotycznymi również jak jego bohaterowie. Czy to źle? Nie do końca, bo człowiek niebędący hipokrytą nie istnieje, a i może to jakoś bardziej legitymizuje jego zdanie?
Oczywiście crème de la crème filmu jest scena wcześniej wspomnianej debaty ideologicznej przy akompaniamencie torsji, biegunki i ogólnej pożogi całego statku. Mi jednak najbardziej podobał się nie akt 3, ale akt 1. Szczególnie scena przeginania się modeli do reklamy slipek. Szwed niczym Epiktet zaczyna śmiać się z przywar człowieka robiącego groźne minki do tego co nakłada na siebie i tego, że miarą jego cnót jest jego skarpeta. Tak Rubenie, ja także zawsze podchodziłem do mody w sposób satyryczny.
„W trójkącie” to zgrabny film i całkiem celna, ale niestety powierzchowna i bardzo truistyczna satyra i krytyka współczesności, taka która jednak nikogo nie urazi, co trochę uraża mnie, bo wolałbym bardziej chamskie i obrazoburcze stwierdzenia, ale trudno. Östlund zrobił troszeczkę lepszy film niż „The Square” i wpisuje się wszystkimi nominacjami i palmą w Cannes w annały historii kinematografii, trafił też do szerszej widowni, co na plus. Niemniej mam wątpliwości i śmiem zaprzeczać, czy jest to dzieło wybitne czy bardzo dobre. Ot, taki solidny śmieszek od Pana Szweda.
Ocena: 6/10