Recenzja filmy „Na rauszu” (2020) Thomas Vinterberg
Na warszawskim Żoliborzu, na niskim murku przy blokowisku kiedyś ktoś napisał „alkohol zagładą Polaków”, o tyle ironiczne, że kiedy w wieku kilkunastu lat widziałem ten napis akurat spał na nim… alkoholik z alpagą. Obrazowe. Można było przypuszczać mniej lub bardziej, że również film o alkoholu będzie równie wymowny co dosadne napisy jasno wskazujące na destrukcyjność substancji. Nic bardziej mylnego. Thomas Vinterberg nakręcił balans między nawet czasami pochwałą alkoholu, a jego krytyką. To widz musi zinterpretować, jak właściwie odbierze film. Ta konfuzja jest niezwykle ciekawa. W gruncie rzeczy jednak, czy alkohol jest tu głównym problemem? Czy męskie zatracenie sensu? Czy może, zatracenie poczucia mocy sprawczej i kolorytu przez całe społeczeństwo?
Vinterberg jest niedosłowny w swojej dosłowności, wiadomo, widzimy grupkę mężczyzn którzy opierając się na niezbyt dogłębnie sprawdzonej opinii psychiatry o tym, że człowiek rodzi się z naturalnym brakiem promili postanawiają dostarczać je w celu poprawy swojego życia. Nie brzmi to przewrotnie śmiesznie? Przecież taką skomplikowaną, a zarazem naiwną wymówkę mógłby wymyśleć sobie każdy kloszard z ulic miast. Interpretacja i nadanie sensu merytorycznego swoim działaniom. I twoje każde działanie stanie się umotywowane. No więc, mężczyźni znowu znajdują radość oraz cel w życiu. Być bardziej empatyczni, osiągać więcej w pracy i nie przejmować się opinią otoczenia. Brzmi jak remedium na problemy. Tyle, że jak każda trutka na szczury, alkohol ma swoje ciemne strony. Nie ma przyjemności bez kary, a kac dużo silniejszy niż ten metaboliczny, moralny, coraz bardziej narasta i skrada się w zakamarkach głowy i tylko czeka kiedy „nie walniesz klina”.
Mads Mikkelsen niewątpliwie znowu pokazuje, że jest ekstraklasą aktorów nie tylko w Europie, ale i na świecie. Nie można jednak nie zwrócić uwagi na resztę z mężczyzn grających główne rolę. Thomas Bo Larsen gra chyba najbardziej autentyczną rolę nauczyciela WF-u w historii. Naprawdę, oglądając go ma się wrażenie, że to on rzucał nam „gałę” na zajęciach w ogólniaku. Lars Ranthe i Magnus Millang również podołali zadaniu w sposób śpiewający. Ranthe jako nauczyciel duńskiego, który slalomem podróżuje między byciem intelektualistą, a prostym facetem to postać niezwykle przebijająca się z drugiego planu.
Slalom, no właśnie, czy mężczyźni muszą poruszać się w życiu slalomem? Być jednocześnie skryci otwarci na zmianę, kiedy sytuacja będzie tego wymagała? Pomocnikiem na taki slalom może być tylko gorzała, która wprowadzi nas w stan euforii, a nasze ruchy zmieni w zgrabne pląsy, a nie sztywny pochód. Każdy mężczyzna z czwórki ma charakterystyczne momenty, gdzie alkohol odkrywa ich naturę, tą szczerą i piękną. Ale czy cena jaką zapłacą za to, jest warta trucia się? Czy odkładanie katastrofy w czasie jest warte kilkusekundowych uniesień, których i tak bohater zapomni na urwanym filmie? Na te i inne pytania podsuwane przez reżysera, musi sobie odpowiedzieć widz.
Urwany film, tak występuje tutaj, ale to na pewno nie jest film taki, o którym zapomnimy po seansie. Nie jest to może monument i dzieło, które by inspirowało miliony, ale na pewno skłoni widownie do głębszej refleksji. Czego właściwie szuka człowiek w alkoholu? Lub inaczej mówiąc, dlaczego człowiek zgubił pewną celowość, a najbardziej zgubili ją mężczyźni? I słuchając tych pytań, lub znajdując na nie odpowiedzi nie będziemy bynajmniej oglądać smętnego, moralizatorskiego kazania, ale szaleńczego spontanicznego tańca z wylewającym się z puszki i brzegów ust piwa.
Ocena: 6/10