Recenzja filmu „Free guy” (2022) Shawn Levy
Czy NPC ma swoją podmiotowość? To pytanie brzmi jak żywcem wyjęte z podręcznika do ontologii dla informatyków. Warstwa filozoficzna w tym filmie nie jest w przypadku tego kolorowego i popcornowego filmu przypadkowa. Pod warstwą filmu dla szerokiej publiczności twórcy przemycają tu w zjadliwej formie pewne dylematy moralne. Z tym, że to wszystko jest jak już nadmieniłem podane jako żart.
Memiczność Ryana Reynoldsa i jego poczucie humoru są jego znakami rozpoznawalnymi, które eksplodowały razem z angażem aktora w „Deadpoolu” i chociaż tam, bardziej wyeksponowane były one pod względy rozrywkowe dla gawiedzi, tu mamy Reynoldsa jako już-nie-takiego-bezcelowego błazna. Oczywiście fakt, że cały film obraca się wokół postaci NPC (non-player character) granej przez Reynoldsa od razu rzucający się w oczy, jednak jądrem filmu nie jest sam NPC ale otaczająca go komputerowa rzeczywistość i to co się rodzi z faktu, że sztuczna inteligencja losowo zrodziła podmiotowość. Jak się zachować w momencie gdy A.I. dostanie tożsamość i świadomość? I jak ten fakt wpłynie na człowieka? Wszystkie te pytania, niekoniecznie z podaną odpowiedzią, płyną przez film w formie lekkich komediowych scenek, czasami krindżowych, a czasami bardziej udanych. Jest jednak coś przyjemnego w ujrzeniu bardzo popkulturowej i barwnej komedii z elementami chociaż liźnięcia głębszych metafor czy tematów. Nie przesadzałbym już jednak z większą dekonstrukcją tego filmu, bo po prostu zabije się tym jego cel.
Kreatywność, to na pewno cecha twórców tego filmu oraz Reynlodsa bo ulepili oni całkiem zgrabny film z trywialnego wręcz problemu moralnego, a przy tym dali upust niezwykłemu charakterowi filmu, czyli jej sznytu rozrywkowego. To jakiś znak naszych czasów, że taki podszyty nawet błahymi pytaniami moralnymi film był czymś normalnym jeszcze w latach 90tych, a próżno szukać tak jakościowego kina rozrywkowego teraz. Oczywiście, ta moja pozytywność nie chce żeby przesłoniła to, że film nie wychyla się powyżej oceny „okej”. Jak wspomniałem, Reynolds gra tu koncertowo, ale Taika Waititi jest tak żenującym czarnym charakterem, że jego „niby celowa” groteskowość przeradza się w pretensjonalność, żenadę i nienaturalność co doprowadza, że ciężko się go tu ogląda. Dziwi mnie to, bo w „Jojo Rabbit” ten patent Waititi’ego działał bez zarzutu.
„Free guy” to film ocierający się o smaczki satyry i niezłego komentarza społecznego ubranego w popkulturowe szaty ze szczyptą (ale taką malutką) filozoficznego dylematu. Końcowo można stwierdzić, że czuję pewne, nie za wysokie, ale jednak usatysfakcjonowanie, że taka komedia popkulturowa w ogóle została zrealizowana.
Ocena: 5/10