Recenzja filmu „Pollywod” (2020) Paweł Ferdek
To że żydzi, którzy wyemigrowali z Polski do USA stworzyli poniekąd Hollywood może być zaskoczeniem, jednak trudno się dziwić temu zaskoczeniu skoro większość założycielu przemysłu filmowego w USA z pochodzeniem polskim, przez całe życie notorycznie się go wypierali lub go ukrywali. Paweł Ferdek postanowił jednak zrobić śledztwo na temat tych polskich akcentów i nagrać o tym dokument, który luźno będzie nawiązywał do książki Andrzej Krakowskiego „Pollywood. Jak stworzyliśmy Hollywood”.
Zacznijmy od książki, czyli pierwowzoru filmowego, gdzie mamy biografie postaci takich jak Bracia Warner, Samuel Goldwyn czy Louisa B. Mayera. Książka mimo swojej wnikliwości, jest niesamowitym przykładem drążenia tematu dookoła i wybałuszaniu polskich akcentów do granic. Oczywiście, na tym polegał cały jej koncept jednak książka po jakiś stu stronach staje się tak siermiężna, że czasem kole w oczy. Podobnie z resztą… jak z dokumentem Ferdka.
Ferdek zaczyna całkiem ciekawie ale im dalej w las tym film przybiera coraz to dziwniejsze i absurdalniejsze formy. Momentem kulminacyjnym jest wynajęcie sobowtóra Stevena Spielberg do przeprowadzenia z nim wywiadu. Wywołało to u mnie jedynie ciarki zażenowania i przypomniało o żenującym, podobnym wybryku pewnego youtubera kilka lat temu, ale z szacunku do czytelników i samego siebie nie będę przytaczał tu jego personaliów. W ogóle, mam wrażenie, żę w połowie ten film zmienił się z dokumentu o Polakach w Hollywood, na podróż Ferdka po Hollywood. A z całym szacunkiem, ale nie za bardzo mnie interesuje wycieczka zblazowanego, niezbyt popularnego reżysera po Los Angeles.
Wszystko zostało tu potraktowane po macoszemu i tylko liźnięte, a egoizm, a może bardziej egocentryzm reżysera wybił ponad skalę i skupił się na jego osobie i jego rozmówkach o niczym ze znanymi do pewnego stopnia filmowcami, takimi którzy w ogóle z Ferdkiem chcieli rozmawiać.
„Pollywood” jest przykro zmarnowanym potencjałem niezwykle ciekawego i nieoczywistego zjawiska, które zaszło na początku ubiegłego wieku, jednak przez brak inwencji albo zbytnie przeglądanie się w lustrze z podziwem samemu sobie z dokumentu wyszło jakieś dziwactwo, którego ciekawe może jest pierwsze pół godziny, a potem reżyser odlatuje w sobie tylko znane strony, a w tle cicho szepcą słowa „To wszystek myśmy zrobili!”. Tylko właściwie reżyser, nie chce nam nic więcej powiedzieć. Albo nie potrafi.
Ocena: 3/10