Recenzja filmu „Top Gun: Maverick”
36 lat po premierze oryginalnego „Top Guna” z zaświatów powrócił najbardziej znany film o pilotach myśliwców w historii. Tym razem wszyscy się zestarzali, w US Air Force latają „młodziaki” i syn legendarnego „Goose’a” z pierwszej części, a Iceman jest umierającym weteranem. No może nie wszyscy się zestarzali… Tom Cruise lata z równie opalonymi i wysmarowanymi oliwką chłopaczkami po plaży i rzuca piłkę do futbolu amerykańskiego. I co? I w porządku.
Będę szczery, w życiu nie spodziewałbym się, że ktokolwiek pokusi się o robienie sequela legendarnego „Top Guna”, tym bardziej, że Tony Scott, jego reżyser, nie żyje od przeszło dekady. No i tu tym większe zaskoczenie bo to zadanie zostało powierzone Josephowi Kosinskiemu, który pierwszą ligą reżyserską w Hollywood raczej nie jest, a portfolio twórcy raczej nie powala („Tron: Dziedzictwo”, „Tylko dla odważnych”, „Niepamięć”). Można powiedzieć, że same przeciętniaki i słabizny. Jednak coś skłoniło (może całkiem dobra znajomość i współpraca z Cruisem przy „Niepamięci”?) producentów do powierzenia tego zadania Kosinskiemu. Jak się spisał? Poprawnie.
Po lawinie pozytywnych i wychwalających nowego „Top Guna” komentarzy czas na trochę chłodniejsze spojrzenie na ten film. Oczywiście, ten film jako „popcorniak” spisuje się bardzo dobrze. A obejrzenie go w kinie, to w ogóle przeżycie i emocjonujący seans. Aleee, no właśnie aleee jest i daje o sobie znać przez cały seans. Fabuła tego filmu jest tak głupia i tak prosta, że brzmi jak wymyślona przez 10latka podczas zabawy z kolegami. Naprawdę, jeśli pierwszy „Top Gun” leciał na patencie pięknych ujęć i rywalizacji „pięknych ludzi” z piękną muzyką w tle, to tutaj to już nie wystarczy na wzbicie się na ten sam poziom. Po prostu trąci wtórnością.
Nie można jednak przejść obojętnie obok powrotu Cruise’a do roli Mavericka. Jest to bez wątpienia (obok Barry’ego Seala) jego najlepsza rola od siedemnastu lat. Cruise po prostu umie grać bohaterów w bajkach i znowu pokazał, że mimo sześćdziesiątki nadal wygląda jak figurka Kena ratującego świat. Może tak działają na niego te scjentologiczne voodoo i Cruise się zakonserwował jak korniszon?
„Top Gun: Maverick” to odmóżdżacz dobrej jakości, nie jest to film dobry, ale też obiektywnie nie aspiruje do miana czegoś ponad to co serwuje. Można powiedzieć, że jest świadomy swojej naiwności, jednak czasami te głupotki przesłaniają przyjemność z oglądania myśliwców sunących po niebie. To film starego typu, istny blockbuster z lat 80tych, który pewnie będzie puszczany w niedzielę o 20:00 przez największe telewizje przez następne 40 lat i wryje się nam na pamięć. Ma on jednak niezbyt pociągający nowohollywodzki sznyt uproszczenia i wygładzenia, co mi osobiście przeszkadza.
Ocena: 5/10