Recenzja filmu „Egzorcysta papieża” (2023) Julius Avery
Wygląda na to, że Russell Crowe troszkę zakochał się w kinie klasy B bo innego stanu kariery legendarnego Gladiatora nie widzę. A zupełnie poważnie, to Crowe’owi widać, że już wisi kalafiorem to, czy gra ganiającego po Watykanie księdza, czy Zeusa i robi co chce. Szanuje to, bo Australijczyk jest szczery w tym co robi. Z drugiej strony trochę smutno, że tak wielki talent gra w jakiś marnych horrorach z komputerowymi demonami.
Oj straszny to był film. Strasznie kiepski. Niby film ma jakiś tam dystans do samego siebie i Crowe puszcza co rusz widzom oko, ale co z tego skoro całość to niezbyt ciekawa, wręcz nudna. Wtórna do mdłości.
Ile razy znowu będziemy raczeni horrorem z motywem księży, kościołem katolickim w tle i Watykanem? Dość. W ogóle nie rozumiem tego watykańskiego fetyszu horrorów. Nie można wymyśleć jakieś nowej grupy religijnej albo zawodowej? Mogą być nawet hydraulicy, cokolwiek.
Ponarzekałem, a teraz jedna jedyna gwiazdka dla Russella Crowe’a bo jeżdżąc skuterem po Watykanie w sutannie wygląda całkiem sympatycznie. No ale to tyle bo sam Crowe swoją „misiowatością” nie dźwignie całego filmu.
Horrory są współcześnie moim zdaniem fatalne. Naprawdę, uważam że ten gatunek poszedł w jakąś głupią i zupełnie wtórną stronę, a wszędzie widzę horrory od sztancy i gnioty. I „Egzorcysta papieża” bardzo dobrze wpisuje się w ten trend. Nawet sam Franciszek jakby tu odprawił nad filmem modły nie uratowałby go, a Julius Avery powinien się zastanowić: dlaczego i po co? Z drugiej strony widać, że hajs się zgodził, więc może i widownia chce oglądać kolejny nudne horrory?
Ocena: 1,5/10