Recenzja filmu „Sisu” (2023) Jalmari Helander
Jalmari Helander po nieudanym romansie z Hollywood w postaci tragicznego „Polowania na prezydenta” wrócił do ojczystej Finlandii i spróbował stworzyć akcyjniaka z krwi i kości osadzonego w Finlandii podczas II WŚ. Z jednej strony trauma radzieckiego wojska, z drugiej atakujący naziści. Trochę to wybielanie swojej historii i nałożenie retoryki lejących każdą ze stron bad guy’ów jednak jeśli film tego potrzebuje, to niech Helanderowi będzie odpuszczone.
Choć szczerze powiedziawszy ten film jest do bólu przejaskrawiony i miejscami groteskowy. Ale ma to jakiś swój urok, szczególnie gdy głównym bohaterem jest stary fin cały w bliznach, a przy tym blady jak ściana. Swoją drogą, scena zszywania swojego brzucha drutem i odkażaniem benzyną jest iście komiczne, ale jednak wzbudza jakieś emocje rodem z westernów, gdzie główny bohater był prawie niezniszczalny.
Takie kina trochę już nie ma, więc i „Sisu” wychodzi na ciekawostkę i okaz na wyginięciu. W ogóle słowo „sisu”, czyli domniemana naoczność fińskiego ducha jest czymś fascynującym. Wytrzymałość, upór, siła woli, hart ducha, odwaga, duma i determinacja w dążeniu do określonego celu pomimo przeciwności losu lub barier fizycznych – cóż myślę, że tak zaprogramowane pojęcie fińskiego ducha jest oczywistym materiałem na świetną postać z krwi i kości.
I właśnie tak było, a sam film mimo bycia one-man show 64-letniego Jormy Tommalii, który bezsprzecznie zagrał rolę życia, jednak nawet w drugim i trzecim planie mamy naoczności fińskiego ducha czy to w męskim, ale i żeńskim drugim planie.
„Sisu” to nie jest film akcji, ani do końca film wojenny. To jakiś specyficzny oldschoolowy film o złym, ale jednak dobrym, twardym i małomównym bohaterze a’la western. I czy sprawdza się? Myślę, że tak jeśli lubi się oglądać jak stary fin zaciska zęby i chce zniszczyć każdego nazistę w Finlandii.
Ocena: 5/10