Recenzja filmu „Martwe zło: Przebudzenie” (2023) Lee Cronin
Nie rozumiałem i nie uznawałem fenomenu „Impostora”, dlatego zdziwiłem się gdy powierzono kolejną część kultowego „Martwego zła” Lee Croninowi. I po seansie nadal nie jestem przekonany, choć jednak mamy tutaj faktycznie poziom wyższy niż w niesławnym „Impostorze”.
Moim zdaniem to nie jest do końca „Martwe zło”, a tylko kolejny horror. Brak autoironii filmu w przypadku tego filmu to niesamowicie wielki minus, który razi mnie w oczy i uszy. Nie uświadczy się tu za dużo humoru Raimiego, a jedynie sztampę kolejnego wtórnego horroru.
Szczerze powiedziawszy, nie wiem co widzą w tym filmie ci wszyscy krytycy, którzy mało nie skaczą z podniecenia na myśl o tym jak ten film jest dobry. No nie za bardzo. Ohhh, mamy tu metaforyzacje macierzyństwa. Wow, niezłe. Jakbym nie oglądał trzydziestu innych takich filmów. No Panie Cronin, nudy!
Druga sprawa, że ten film nie jest ani straszny ani za bardzo nie śmierdzi od niego slasherem. Jakieś to wszystko naciągane i bezduszne, a dodatkowo nie można uniknąć skojarzeń z każdym tego typu tworem.
Z drugiej strony w zalewie chłamu horrorowego ten twór to jakiś nawet lekko uchylony lufcik świeżego powietrza w zatęchłym pokoju z gniotami. Ale czy to jest poziom satysfakcjonujący? Oczywiście, że nie.
„Martwe zło: Przebudzenie” to film wtórny i nudny, ale pod pewnymi względami poprawny i może się podobać. Ja jednak nie uważam, że droga jaką obrały mainstreamowe horrory jest słuszna, więc będę się upierał przy swoim, że ten film jest kalką wszystkich tych mielonek horroro podobnych z troszeczkę większymi aspiracjami.
Ocena: 3/10