Recenzja filmu „Transformers: Przebudzenie bestii” (2023) Steven Caple Jr
Siódmy już film z serii „Transformers” wyszedł w naszych kinach i o ile od jakiś 14 lat ta seria szoruje po dnie wprowadzenie świeżego konceptu rodem z animacji z lat 90-tych (zwierzobotów) było czymś co mogło dawać symptomy ku polepszeniu. Ale tak nie było, a my znowu zostaliśmy uraczeni filmem do bólu głupim, wtórnym i opierającym swoje istnienie o to, że roboty z kosmosu „strzelają się”.
Poza tym, tych zwierzobotów tu tyle co kot napłakał i cały koncept poszedł się za przeproszeniem walić. Chciałem małpobota, a dostałem kolejne ujęcia na ściągające się samochody. Nudaaa.
A, no tak i nie można zapomnieć o czerstwych tekstach głównych protagonistów i antagonistów. Naprawdę uszy więdną i ta seria już nawet nie udaje, że nie jest skierowana dla 9 latków. Takich wtórnych durnot chyba nie chce oglądać nikt, a przynajmniej nikt nie powinien.
Nie pomógł tu Steven Caple Jr ani też zupełnie odświeżona obsada, ani osadzenie akcj iw latach 90-tych, ani nawet Wu-Tang Clan w ścieżce dźwiękowej. Ten film po prostu jest przerażająco nieatrakcyjny dla widza. Nawet 9 letniego.
„Transformers: Przebudzenie bestii” to równocześnie zaśnięcie z nudów widza. To jak mozolnie producenci ciągle katują nas szmirami z tej serii to jakiś syzyfowe zaburzenie ku wyciśnięciu ostatnich soków z bajki o transformerach. I tylko szkoda rapującego na początku Method Mana i Wu-Tangu, bo o ile ma się wrażenie, że brakuje raperom pieniędzy, o tyle nie powinni autoryzować swoim logo takich gniotów.
Ocena: 2/10