Recenzja filmu „Rób, co należy” (1989) Spike Lee
Niezaprzeczalnie najbardziej legendarnym filmem Spike’a Lee jest „Malcolm X”, a najbardziej znanym „25. godzina”. Nie one jednak są największym dziełem jednego z najbardziej oryginalnych reżyserów USA w historii, a przede wszystkim jest to „Rób, co należy”.
Będę szczery, to jest jeden z niewielu filmów, który oglądam poszatkowany na sceny kilkukrotnie w ciągu roku. Niesamowity klimat, genialne dialogi, kopalnia talentu młodych aktorów, którzy właściwie w tym filmie zaczynali swoją drogę na szczyt jak John Turturro, Giancarlo Esposito, Rosie Perez czy choć już nie tak młody, ale jednak Samuel L. Jackson. No i jako wisienka na torcie mamy samego Spike’a Lee w głównej roli. Lee jest egoistą, nie oszukujmy się, bardzo lubi celebrować swoją własną osobę. Ale nie przeszkadza mi to, bo mimo, że warsztatu aktorskiego mu brakuje, wie co ma zrobić i jest w tym autentyczny. Postać jego Mookiego to autentyczny dzieciak z getta i meliniarz z krwi i kości (psychologicznie), a nie nastroszony i trochę nieprzemawiający do mnie przeszarżowany Buggin’ Out Esposito. Paradoks, bardziej irytuje gra prawdziwego aktora, niż bardzo specyficzna gra Spike’a Lee, która jest czymś między strzelaniem kwestii w powietrze, suchej recytacji i kamiennej mimiki.
Ten film jednak można uwielbiać przede wszystkim za jego przesłanie, jego treść i jego wydźwięk. Lee to nie jest polityczny sofista posługującymi się krzywdzącymi, generalizującymi i głupimi sylogizmami jak to ma w zwyczaju mainstream, który sklasyfikuje wolność jako: albo my, albo oni. Nie, nie. Lee nie popada w populizm, a jak rasowy filozof zadaje pytania i pozostawia z przewrotną pointą końcową. Jest on przedłużeniem myśli M. L. Kinga i Malcolma X. Tylko, że nie tych przedstawianych teraz jako pomniki. Nie. Tych, którzy walczyli organicznie o zmianę społeczną, a nie przedstawionych jako świętych bojowników o prawa rasowe. W tym tkwi szkopuł, że Spike Lee rozumiał całość wywodu Kinga z marszu na Waszyngton. „Miałem sen!” Każdy na świecie zna to krótkie zdanie. Mało kto jednak potrafi wyjść poza to jedno zdanie. Wszyscy wiemy, że facet miał marzenie. Nie wiemy jednak czego ono dotyczyło i pozwolimy sobie dopowiedzieć. „No tak, musiało mu chodzić o równość rasową!” Nie do końca. King wychodził poza aksjomat równości rasowej. King przede wszystkim zwracał uwagę na powody, nie skutki. Na to, że jeśli każdy z nas nie stanie do organicznej walki z własnym ubóstwem i z własną chęcią militarystycznego zawłaszczenia wolności ludzkiej, równość rasowa nigdy nie będzie możliwa. Nie ma żadnych „obydwu stron”, są ludzie, którzy muszą się ocknąć z ideologicznej nienawiści. Oto przesłanie Luthera Kinga i późnego Malcolma X, którą parafrazował Spike Lee. Rób, co należy! Można też stwierdzić: nie udawaj! Myśl!
„Rób, co należy” to jeden z najlepszych komentarzy społecznych w historii kina. Film niejednorodny, niejednoznaczny i prowokujący nas do myślenia. Powiem szczerze, kocham analizować ten film, bo Spike Lee wtrącił tyle treści w upalny dzień na Brooklynie, że mógłby to być równie dobrze wywód filozoficzny w formie przemyśleń meliniarza. Ale to właśnie jest piękne, oglądając ten film trzeba zrobić co należy: przemyśleć go.
Ocena: 7,5/10