Recenzja filmu „Daliland” (2023) Mary Harron
Mary Harron zasłynęła jednym z najbardziej kultowych filmów przełomu wieków i obecnie jednym z najbardziej memicznych filmów – „American Psycho”. Tak, to właśnie Mary Harron wyreżyserowała ten film i trudno sobie to uświadomić patrząc na jej filmografię.
W tym sezonie jednak serwuje nam biografię wielkiego hiszpańskiego surrealisty Salvadora Dalego. A właściwie tak nam to przedstawiają producenci i marketing, bo to nie jest zbytnio film o Dalim… a jakiś wytwór około dalistyczny o losowym facecie, który obserwuje Dalego.
Oj z całym szacunkiem do Bena Kingsleya, ale nie za bardzo udźwignął rolę. No, może zagrał poprawnie – ale zupełnie karykaturalnie. A już na pewno roli nie dźwignął Ezra Miller, który nadal udowadnia że jest aktorem do bólu manierycznym i pretensjonalnym. Ciężko się w ogóle go ogląda, a jego sceny to siermięga aktorska.
Cały projekt wyszedł źle, nie można się oszukiwać, ten film nie wypalił. Z biografii Dalego zrobiono jakieś dziwne strzępki przeinterpretowane przez zupełnie nietrafione metafory i klisze angielskich serialików obyczajowych. Po prostu coś takiego nie mogło być dobrym odwzorowaniem życia surrealisty.
„Daliland” to film „jadący na picu” głośnego nazwiska jednego z największych malarzy XX wieku. Cóż z tego jeśli sam film to słabizna? No cóż, Dali był przyjacielem Luisa Bunuela jednak gdyby genialny reżyser zobaczył jak zekranizowano żywot jego druha, pewnie umarłby ze śmiechu.
Ocena: 3/10