Recenzja filmu „Air” (2023) Ben Affleck
Historia Michaela Jordana to samograj na dobry film. Co jednak, gdy historia będzie się skupiała na… jego butach? Na to pytanie spróbował odpowiedzieć powracający po 7 latach niebytu reżyserskiego Ben Affleck razem ze swoim dobrym kumplem Mattem Damonem.
No i to miał być film solidny i jest solidny. Ale za bardzo więcej nie można tu pochwał dawać bo to dzieło to synonim bycia średnim. Historia za bardzo nie porwała, gra aktorska również. Wszystko od linijki i pod tezę, a my od początku do końca wiemy jak się to potoczy.
Oddać twórcom jednak trzeba, że prawdopodobnie mieli ubaw tworząc ten film, a także że w popkulturze lat 80-tych czują się jak ryba w wodzie. I nic dziwnego bo w tym czasie Affleck i Damon mieli po naście lat, a ten film to rodzaj powrotu do tamtych dni z całym wachlarzem świetnej muzyki od Dire Straits po Cindy Lauper. Jest to po prostu film w starym stylu i w starym tempie stworzony jako hołd niezwykle kolorowym i miodnym latom 80-tym.
Ale to wszystko nie przesłoni nam tego, że de facto nie wybija się ponad przeciętność i jednak czasem trąci wtórnością.
No dobra, ale Springsteen na sam koniec troszkę rekompensuje.
„Air” to laurka dla… buta i samemu Nike. Ma w sobie coś satysfakcjonującego, szczególnie jeśli chodzi o niszę popkulturową, jednak jako film nie wzbija się na wysokie loty. Ot taki film do obejrzenia w niedzielne popołudnie.
Ocena: 5/10