5. Jules i Jim – 1962

Truffaut bawi się w totalną awangardę i łączy ją z manierą kina niemego i początków kinematografii. Trochę manieryczny, trochę pretensjonalny, ale koniec końców Truffaut pokazuje, że umie zrobić melodramat nawet z „głupotki”. Widać niezwykłą harlekinową manierę Truffauta i wielbienie się w klasycznych literackich romansach (w przeciwieństwie do Godarda).
4. Skradzione pocałunki – 1968

Truffaut robi sobie żarty z „Męski-żeński: 15 scen z życia” Godarda i parafrazuje postać graną przez jego ulubionego Jean-Pierre’a Leauda w sposób równie neurotyczny co u Godarda, jednak Truffaut stawia na wstyd, melancholie i idealizacje zamiast ekstrawertycznego zagubienia. Może rozczarować, bo Truffaut niczym nie szokuje. Wręcz przeciwnie – samo clue filmu polega na „rutynie” zagubionego, zwykłego człowieka.
3. Noc amerykańska – 1973

Największy kasowy triumf Truffauta i film, który zniszczył jego przyjaźń z Godardem. Nie można nie odnieść wrażenia jak bardzo egocentrycznym wobec Truffauta ten film jest. Miejscami ten zabieg jest uroczy, a miejscami nieznośnie męczący. W każdym razie, reżyser jest niezwykle skutecznym obserwatorem i kreatorem światów zastałych i zachowań ludzkich.
2. Miłość Adeli H. – 1975

Jeden z mniej znanych filmów Truffauta, jednak bezapelacyjnie jeden z najlepszych. Wspaniała rola Isabelle Adjani i bardzo dramatyczne studium kobiety zakochanej do szaleństwa. Niezwykle ciekawa prawdziwa historia córki Victora Hugo i konwenansów XIX wiecznego świata. Truffaut bawi się w pisarza harlekinów, dramaturga i psychoanalityka. Bardzo specyficzne kino, które wywołuje emocje od apatii po rozdrażnienie.
1.400 batów (Bezustanne tarapaty) -1959

Debiut i najbardziej znany film Truffauta, a także jedno z największych dzieł francuskiej nowej fali. Autobiograficzna terapia Truffauta, która na zawsze wpisała go do kanonu wielkich kina. Nie sposób także nie wyróżnić Jean-Pierre’a Leaud’a, który od tamtej pory stał się ulubieńcem i wychowankiem Truffauta. O ile Godard robił filmy treściowo „pełniejsze”, o tyle nigdy mu się nie udało zrobić filmu tak pełnego emocjonalnie jak „400 batów”.