Recenzja filmu „Barbie” (2023) Greta Gerwig
Nie wiem co było bardziej zadziwiającym faktem, to że Greta Gerwig stanęła za sterami filmu o Barbie, czy to, że Mattel pozwoliło na dość samokrytyczną i samo ironiczną produkcję o swoim sztandarowym produkcie (choć wiadomo, marketing i tak został napędzony). W każdym razie, „Barbie” to ewenement i w jakimś stopniu zadowala mnie to, że film Gerwig dostał tak mainstreamowy, megalityczny odzew. Choćby za cenę błahostki tematycznej w postaci Barbie.
Ale czy Barbie jest błahostką? Ideologicznie – absolutnie nie. W dobie tzw. „wojny na blizny” między dorosłymi i młodymi dorosłymi przedstawicielami obydwu płci napędzanej przez niesnaski ideologiczne
i dysproporcje ambicji podjęcie rękawicy tematycznej historii Barbie i Kena to rzecz ciekawa – na pewno, samoironizująca – to także, ważna – może.
Powątpiewam jednak w wyraz i wydźwięk ku ewolucji społecznej tego filmu, to by było z resztą naiwne. Nie oszukujmy się też, że nagle sfrustrowane głowy pewnych grup społecznych zaczną myśleć szerzej i bardziej świeżo bo zobaczą Goslinga śpiewającego, że jest tylko Kenem. Natłok piorącej mózg papki zaleje w postaci zupki chińskiej instant o smaku rolki na Instragramie, a film będzie pewnie ikoniczny ale czy refleksyjny? W to wątpię.
„Barbie” to film osobliwy, a jednocześnie mainstreamowy. I z tego dwumyślowego sposobu dekonstrukcji i interpretacji filmu wynika jego największy plus i największa bolączka, bo film jest naprawdę niezły. Z tym, że połowa widowni zobaczy w tym komercyjną i ładną „fabułkę” o Barbie, a druga skomplikowaną, choć trochę niekonsekwentną krytykę społeczeństwa i walki płci A.D. 2023. I chyba obydwie strony mają rację.